- To dziecko już tyle przeszło, że byłoby nieludzkie skazywać je na kolejne cierpienia - mówi pani Marta i tuli do siebie Piotrusia. Chłopczyk nie jest jej biologicznym synem. Trafił do niej, gdy miał sześć miesięcy. - Jego ojciec był po rozwodzie, miał na głowie niemowlę. Która kobieta by nie uległa? No i szybko wzięliśmy ślub - opowiada. Zajęła się chłopcem jak własnym dzieckiem, a gdy na świat przyszli jej dwaj synowie, byli dla Piotrusia jak bracia.
Idylla? Tak się tylko wydawało, bo w tym z pozoru szczęśliwym domu toczył się dziecięcy dramat. - Nie miałam pojęcia, co on wyczynia z własnym synem. Wzorowego tatusia udawał, łajdak - mówi pani Marta. Doznała szoku, gdy policjanci wyjawili jej prawdę o mężu. Oni zaś wpadli na jego trop po wielomiesięcznym międzynarodowym śledztwie, które doprowadziło do rozbicia pedofilskiej szajki.
Gdy zwyrodnialec trafił do aresztu śledczego, Piotruś został z przyrodnimi braćmi i macochą. A ona z miejsca postanowiła adoptować chłopca. - Nie mogę dopuścić, by trafił do domu dziecka albo do obcych ludzi. Dla mnie jest jak syn. Kocham go i zrobię wszystko, by był z nami szczęśliwy. Jego młodsi bracia też są za nim - mówi twardo. Już złożyła w sądzie adopcyjne papiery i czeka na pierwszą rozprawę, która odbędzie się w maju.
Wspiera ją Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej w Domanicach (woj. mazowieckie). - Jesteśmy za tym, by chłopiec pozostał z panią Martą. Nasze działania będą szły w kierunku zapewnienia jej wszelkiej pomocy - mówi Marlena Paczek, kierowniczka GOPS.