Poranek we Włochach. Strażnicy miejscy dostają zgłoszenie o padniętych kurach i królikach, leżących na jednej z posesji. Gdy przyjeżdżają na miejsce, doznają szoku. Na podwórku przy ul. Dźwigowej leży ponad 40 sztuk martwego drobiu i zdechłe króliki. Wstępne oględziny wskazują na ptasią grypę. Już po chwili roi się tam od służb porządkowych i jednostek specjalnych, a teren zostaje zabezpieczony. Specjaliści weterynarii ostrożnie wchodzą na podwórko i zaczynają badać drób. Zarówno okoliczni mieszkańcy, jak i mundurowi w napięciu czekają na wyniki badań, spoglądając na siebie niepewnym wzrokiem. W końcu jednak otrzymujemy odpowiedź i wszyscy mogą odetchnąć. To nie ptasia grypa.
- Przebadane kury miały na swoim ciele ślady obrażeń mechanicznych. Zdechły z powodu ran, nie zaś choroby. Nie stwierdziłem objawów ptasiej grypy - mówi Dobromir Bartecki z inspekcji weterynaryjnej.
Rozpoczynają się poszukiwania sprawcy. W domku na posesji mundurowi znajdują właściciela. Jest kompletnie pijany i ledwo nawiązuje kontakt z funkcjonariuszami. Obok niego biegają również dwa psy. Na oczach mundurowych jeden z czworonogów rzuca się na jeszcze żyjącą kurę i dla zabawy zaczyna ją dusić. Wszystko zaczyna się wyjaśniać. Właściciel nie był w stanie sprawować opieki nad zwierzętami, dlatego zdarzyła się ta tragedia. Odpowie za to przed sądem.