Piesiewicz nie chciał współpracować z policją!

2009-12-30 11:30

Prokuratura już w zeszłym roku ostrzegała Krzysztofa Piesiewicza, by nie ulegał szantażystom. Niestety, senator nie posłuchał śledczych. W efekcie stracił pół miliona złotych i niedługo będzie miał postawione zarzuty. Gdyby zgodził się współpracować z policją, sprawa jego szantażu dawno byłaby zamknięta, a kompromitujące go materiały pewnie nigdy nie zostały upublicznione.

Jak dowiedział się "Super Express", film z imprezy u Krzysztofa Piesiewicza, podczas której wciągał biały proszek i paradował w sukience, trafił w ręce policji w zeszłym roku. - Mieliśmy całe nagranie i jak doskonale wiecie, jest tam dużo więcej niż opublikowaliście na stronach internetowych - opowiada nam jeden z policjantów.



Funkcjonariusze przekazali film prokuraturze. Prokurator po obejrzeniu nagrania zdecydował się zaprosić senatora Krzysztofa Piesiewicza. - Podczas rozmowy senator zdecydowanie odmówił ścigania sprawców. Nie mieliśmy wyjścia. Nie ma ofiary, nie ma przestępstwa, więc nie mogliśmy ścigać szantażystów - dowiadujemy się w Prokuraturze Krajowej. Z informacji "Super Expressu" wynika, że Piesiewicz rozmawiał z prokuratorem po tym, jak zapłacił przestępcom pierwszy raz.

- Prokurator mu powiedział, że skoro uległ szantażystom, nie zazna już spokoju i bandyci będą od niego dalej wyciągać pieniądze - mówi nasz informator. - Niestety, pan senator mu nie uwierzył i odmówił jakiejkolwiek współpracy z organami ścigania.

Czytaj dalej: senator był szantażowany >>>


Szybko się okazało, że prokurator miał rację, a bandyci przyszli kolejny raz z żądaniem pieniędzy. I senator znowu zapłacił. Choć sprytni przestępcy wyciągnęli od polityka górę pieniędzy (nieoficjalnie mówi się o kwocie pół miliona zł), to, tak jak przewidywali policjanci i prokurator, przyszli po więcej. Tym razem Piesiewicz zrozumiał swój błąd i poszedł na policję. Sprawa trafiła do elitarnego wydziału terroru kryminalnego Komendy Stołecznej.

Przeczytaj koniecznie: Senator Piesiewicz spowiadał się przed Bogiem i Hołownią w Religia TV

Jednak senator nadal niechętnie współpracował. Mimo nacisków ze strony funkcjonariuszy, że to on powinien wręczać okup, nie zgodził się. - Policjanci musieli przygotować do tego całą legendę i funkcjonariuszkę, która wcieliła się w rolę asystentki senatora. Jego współpraca polegała tylko na tym, że przekazał szantażystom informację, że pieniądze przyniesie jego asystentka i tyle - nie ukrywa żalu prokurator z Prokuratury Krajowej.

W wyniku przeprowadzonej prowokacji przestępcy zostali ujęci na gorącym uczynku 20 listopada 2009 roku. Dwie kobiety i mężczyzna usłyszeli zarzuty zmuszania groźbą do określonych czynności. Grozi im do trzech lat więzienia. Jednak i sam Piesiewicz może mieć nie lada kłopoty, bo ze sprawy szantażu wyodrębniono też drugie śledztwo przeciw senatorowi. Dotyczy ono posiadania oraz nakłaniania innych osób do zażywania narkotyków. Senatorowi może grozić nawet do 8 lat więzienia.

Żadna z podejrzanych o szantaż osób nie była wcześniej znana policji. Senator dotąd nie usłyszał zarzutów, bo chroni go immunitet. - W tej chwili czekamy na decyzję Senatu w sprawie uchylenia immunitetu senatorowi. Jeśli tak się stanie, będą wykonywane czynności z jego udziałem - mówi w rozmowie z "SE" prokurator Renata Mazur z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

 

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki