Zatrzymany przez policję Bogdan M. (42 l.) przyznał się do podpaleń. - Nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego wywoływał pożary - mówi Janusz Jończyk ze śląskiej policji.
Mało kto wrócił
Dla mieszkańców budynku przy ul. Truchana kolejne podpalenia były męką. Tylko w ciągu pół roku strażacy aż siedem razy ewakuowali ich z mieszkań. Nieraz musieli uciekać w środku nocy, na mrozie, z dziećmi na rękach.
Podczas ostatniego pożaru dach budynku całkowicie się spalił. Strażacy przez kilka godzin walczyli z ogniem. Zalane zostały prawie wszystkie mieszkania. Lokatorów przeniesiono. Po remoncie budynku mieli wrócić do siebie. Niewielu się jednak na to zdecydowało.
- Ze "starej gwardii" zostałam tylko ja i sąsiadka z dołu - mówi pani Bogumiła, matka czwórki dzieci. - Reszta stąd zwiała. Bali się, że znów obudzi ich ogień. Sama nie wiem, dlaczego tu jeszcze jestem? -Ęwzdycha kobieta.
Lokator z zapałkami
Mieszkańcy podejrzewali początkowo, że za podpaleniami stoi młoda kobieta. Miała się mścić za to, że jeden z lokatorów odrzucił jej amory. Prawda była jednak inna.
O tym, że podpalacz został złapany, pani Bogumiła dowiedziała się od naszych reporterów.
- Za jaj... powinni go powiesić! - piekli się lokatorka. - Tyle krwi nam zepsuł. Dzieci do dziś nie śpią spokojnie.
Podpalacza dobrze zna Ewa Goll (61 l.), spod "trójki". Kobieta nie podejrzewała, że poszukiwany piroman to jeden z lokatorów. - Dlaczego on to robił? Przecież wszyscy się tu znali. Żyli w zgodzie - mówi..
Zakrapiane imprezy
Bogdan M. cieszył się marną opinią. Znany był głównie z imprezowego trybu życia. Do swojego mieszkania chętnie zapraszał gości. Huczne, zakrapiane alkoholem zabawy, nie należały do rzadkości. Za podpalenia i narażenie życia mieszkańców Bogdanowi M. grozi 10 lat więzienia. Podpalacz został już tymczasowo aresztowany.