SEJNY: Mamusia zginęła ratując naszą sunię

2012-06-30 5:00

Życie nie miało litości dla Agnieszki Staśkielunas (†34 l.). Za jej dobre uczynki odpłaciło jej śmiercią. Kobieta pięć lat temu przygarnęła do domu bezpańską suczkę. Nie mogła wtedy wiedzieć, że odda za nią życie, pozostawiając zrozpaczonego męża i osieroconą trójkę małych dzieci...

Sunia - po prostu tak dali jej na imię - przybłąkała się do Agnieszki Staśkielunas (†34 l.) z Sejn (woj. podlaskie). - Moja żona nakarmiła ją raz i drugi, i tak już u nas została - wspomina mąż kobiety Waldemar (38 l.). Sympatyczny kundelek stał się ulubieńcem rodziny, aż do chwili, gdy potrącił go samochód. Była noc, okolicę spowiła gęsta mgła. Pani Agnieszce wypadło akurat zastępstwo w pracy i szła wzdłuż drogi. Nagle dostrzegła swojego psa leżącego na poboczu i skowyczącego z bólu. Przerażona, zatrzymała przypadkowy samochód i poprosiła kierowcę, aby zawiózł ją i ranną suczkę do weterynarza. Mężczyzna zgodził się, więc 34-latka ruszyła na drugą stronę jezdni po poturbowane zwierzę. Niestety, w tym samym momencie nadjechał inny samochód i uderzył z wielką siłą w kobietę. 34-latka zmarła na miejscu, osierocając trzech synów - Mateusza (3 l.), Kacpra (8 l.) i Jakuba (11 l.). - Najtrudniej było powiedzieć chłopcom prawdę o śmierci matki - mówi pogrążony w żałobie mąż kobiety Waldemar (38 l.). 38-latek na co dzień jest strażakiem. To twardy mężczyzna i nawet tak wielka tragedia go nie załamała. - Muszę być dla naszych synów ojcem i matką - tłumaczy wdowiec. Sunia przeżyła wypadek. Do domu wróciła z przetrąconą nogą dwa dni później. Wciąż mieszka z rodziną. - Mam mieszane uczucia, gdy na nią patrzę - mówi pan Waldemar.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki