Natychmiast ewakuowano kilkuset uczniów i mieszkańców z pobliskich bloków. Gdyby łyżka koparki uderzyła w bombę, okoliczne budynki zostałyby zmiecione z powierzchni ziemi i byłyby dziesiątki ofiar.
Samo południe. Na prywatnym placu budowy, przy skrzyżowaniu ulicy Mickiewicza i Augustowskiej w Białymstoku, operator koparki natrafia łyżką na coś metalowego. Wychyla się przez kabinę maszyny i nie może uwierzyć własnym oczom. Przed nim leży gigantyczna stara bomba.
Na miejscu natychmiast pojawiają się policjanci, strażacy i strażnicy miejscy. Rozpoczyna się ewakuacja pobliskich bloków, domów i szkoły podstawowej prowadzonej przez siostry misjonarki.
- Myślałem, że to jakiś żart i jak gdyby nigdy nic poszedłem do apteki - mówi Wiktor Mazurkiewicz (36 l.) z Białegostoku, mieszkaniec ewakuowanego bloku. - Zostawiłem w domu ukochaną sunię Nelkę i kota.
Kiedy pod blokiem zobaczyłem przerażone starsze panie, płaczące dzieci, pomyślałem, że jednak to wszystko dzieje się naprawdę. W te pędy zawróciłem po zwierzęta - dodaje.
Pół godziny później na teren budowy wchodzą saperzy. Znajdują 150-kilogramową bombę lotniczą z okresu II wojny i granat ręczny.
I tak już napiętąs atmosferę rozgrzał dodatkowo "żartowniś", który zadzwonił do szkoły podstawowej na drugim końcu miasta i powiedział, że jest w niej bomba. Na szczęście, po ewakuacji dzieci i sprawdzeniu budynku, okazało się to nieprawdą.