Wojciech Czerwiński: WYRZUCILI MNIE z pracy, bo NIE DAŁEM haraczu PO!

2011-08-05 14:00

Kolejna osoba opowiada nam o kulisach polityki w Wałbrzychu. Wczoraj opublikowaliśmy rozmowę z Ireneuszem Zarzeckim (50 l.), byłym prezesem miejskiej spółki, który opowiadał, na jakiej zasadzie wyprowadzał ze swojej firmy pieniądze i przekazywał je działaczom Platformy Obywatelskiej. Jego wersję potwierdza Wojciech Czerwiński, były wiceprezes Miejskiego Zarządu Budynków w Wałbrzychu. Oskarża on byłego prezydenta Miasta Piotra Kruczkowskiego (49 l.) o próbę wymuszenia haraczu. Nagrał całą rozmowę - można ją odsłuchać na www.se.pl. Nie zdecydował się zapłacić i dziś opowiada nam, że dlatego stracił pracę.

- "Tysiąc pięćset złotych to kurde na waciki" - to słowa byłego prezydenta Wałbrzycha Piotra Kruczkowskiego. Inni dawali mu sporo więcej! Pan nie płacił tego haraczu?

- (śmiech) Ten cytat z nagranej przeze mnie rozmowy z prezydentem cytują już także inni. Nie płaciłem. Zdecydowałem się go nagrać, by mieć dowód, jak zbierane są pieniądze na kampanię.

POSŁUCHAJ NAGRANEJ ROZMOWY

- To był pierwszy raz, kiedy kazano panu płacić na PO?

- Pierwszy raz usłyszałem takie żądania w 2005 roku. Padły podczas spotkania w Zamku Książ. Byli na nim wszyscy członkowie zarządów wałbrzyskich spółek komunalnych. Pan prezydent publicznie zażądał od nas po 500 złotych miesięcznie na wydatki. Listę i zbiórkę miała prowadzić szefowa tego zamku. Kilka tygodni później zaczęło się zbieranie tych pieniędzy. Zażądano ich także ode mnie. Ale wyraźnie powiedziałem, że to jest przestępstwo. Że nie będę płacił. Po tym stwierdzeniu zostałem chyba odsunięty na bok.

- Inni szefowie spółek komunalnych płacili?

- Nie wiem. Te pieniądze mogły być wpłacane. Ale dowodów nie mam.

- Na tym spotkaniu w Książu byli tylko politycy PO?

- Nie. Ja sam wtedy nie należałem do partii. Prezydent zażądał tych pieniędzy od członków zarządu wszystkich komunalnych spółek. Także od osób spoza PO. Do Platformy zapisałem się dopiero 1,5 roku temu.

- I od razu usłyszał pan kolejne żądania?

- Nie, niczego takiego nie było. Nie było sugestii, żeby płacić. Były tylko normalne składki, które wpłaca każdy członek PO.

- A kiedy pojawiły się ponowne żądania Kruczkowskiego.

- To było we wrześniu. W trakcie kampanii wyborczej w wyborach samorządowych w 2010 roku. Wcześniej dostałem nagrodę za bardzo dobre wyniki spółki w wysokości 3 pensji. Prezydent naciskał, bym oddał mu jedną pensję, czyli około 8 tysięcy na rękę. Wtedy dowiedziałem się, w jaki sposób finansowana jest kampania wyborcza pana prezydenta.

- I postanowił pan rozmowę z nim nagrać?

- Przed tym nagraniem był u mnie w gabinecie dwa razy po te pieniądze. Wyglądało to tak, że zapowiadał pani prezes, że odwiedzi naszą firmę, i prosił, by wiceprezesi byli na miejscu. Wchodził do gabinetu i pytał, czy się zastanowiłem. Powiedziałem, że nie będę płacił, że nagrodę dostałem za dobrą pracę, że firma ma dobre wyniki. Podczas dwóch pierwszych rozmów wypominał też mi nagrodę i to, że firma finansuje moje studia doktoranckie.

- Czyli znalazł na pana haka?

- Nie. Jako spółka finansowaliśmy wyższe uczelnie wszystkim pracownikom. Taka była polityka firmy.

- Jak doszło do trzeciego spotkania i nagrania rozmowy?

- Po około dwóch tygodniach znowu się pojawił. Wiedziałem o jego wizycie, bo znów nas uprzedzono. Wcześniej włączyłem dyktafon w telefonie i czekałem, aż wejdzie. Powiedziałem mu, że nie mam pieniędzy, mogę dać góra 1500 złotych. Wyśmiał mnie, że taka kwota to na waciki. Wszystko słychać w nagraniu. To był ostatni raz, kiedy domagał się ode mnie pieniędzy.

- Od tamtego czasu nie spotkał pan prezydenta?

- Widywaliśmy się tylko na naradach. Miał wobec mnie dystans.

- Dochodziły do pana informacje, że chce się zemścić, naciska, by wyrzucono pana z pracy?

- Nie, takich informacji nie słyszałem.

- To dlaczego wyrzucono panaz pracy?

- 16 maja 2011 roku udzielono prezesowi spółki oraz dwóm wiceprezesom, w tym mnie, absolutorium za dobre wyniki. Kondycja firmy była świetna. Pod pismem o absolutorium podpisał się sam prezydent Kruczkowski. Jednak rada nadzorcza w tym samym dniu wprowadziła zmiany w spółce - z trzech osób zarząd zmniejszono do jednej. Drugiemu wiceprezesowi zaproponowano inne stanowisko w tej samej firmie o podobnym wynagrodzeniu.

- Panu nic nie proponowano?

- Miałem umowę tylko do 24 czerwca. Niczego mi nie zaproponowano. Zostałem na lodzie. 17 maja pojawiłem się w pracy, ale nie mogłem podpisywać żadnych pism, nie dostawałem dokumentów. Dwa dni później usłyszałem od pani prezes, że nie muszę przychodzić do pracy. Oddałem sprawę do sądu. Wtedy już miałem pewność, że to było zorganizowane działanie, aby się mnie pozbyć.

- Kto chciał się pana pozbyć?

- Piotr Kruczkowski, który postanowił naciskać na radę nadzorczą, by zmieniła statut. A zależało mu na czasie, bo kilka dni później składał rezygnację ze stanowiska prezydenta miasta. I najwyraźniej bał się, że mogę zachować stanowisko pracy, jak przyjdzie na jego miejsce komisarz.

- Zemścił się na panu za to, że pan nie płacił?

- To był ewidentny odwet. Prawdopodobnie za to, że nie zapłaciłem.

- Pan się też zemścił, bo ujawnił swoje nagrania. Dlaczego nie zrobił pan tego we wrześniu, kiedy Kruczkowski wymuszał od pana pieniądze?

- Ujawniłem nagranie dopiero, jak afera Ireneusza Zarzeckiego wyszła na jaw. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że wobec mnie to nie był incydent. Stwierdziłem, że to było zorganizowane działanie, że mogło w nim uczestniczyć więcej osób. Uznałem, że nie mogę czekać. Zgłosiłem się do prokuratury dwa dni po tym, jak swoje doniesienie złożył Zarzecki.

- Ma pan inne nagrania?

- To był jeden jedyny raz w życiu, gdy zdecydowałem się kogoś nagrać.

- Zarzuty o haraczach dla PO, które Zarzecki sformułował wobec Kruczkowskiego i innych polityków tej partii są prawdopodobne?

- Do mnie po pieniądze przychodził prezydent. Do niego także. To uprawdopodabnia też inne zarzuty. Ale nie mam dowodów.

- Ludzie z innych spółek płacili? Słyszał pan coś o tym?

- Być może także płacili, bo nikt nie został odwołany. Myślę, że postępowanie prokuratorskie to wykaże. Przecież będą składali zeznania pod przysięgą i zostaną pouczeni o odpowiedzialności karnej za kłamstwa. Może to im rozwiązać języki.

- Przeciwko Zarzeckiemu doniesienia do prokuratury złożyli już parlamentarzyści: Mrzygłocka, Chlebowski, Ludwiczuk. Twierdzą, że politycznych haraczy w Wałbrzychu nie było.

- Każdy może złożyć takie doniesienie. Najwyraźniej taką linię obrony przyjęli. Uważają, że najlepszą obroną jest atak. Obawiam się jednak, że tym razem oni będą strzelać obok bramki. Zarzecki decydując się na tak drastyczne kroki, musi mieć bardzo mocne dowody.

- Podobno wkrótce trzecia osoba ma złożyć doniesienie?

- Jeżeli rzeczywiście tak się stanie, to będzie to początek wielkiej afery. Okaże się, że w Wałbrzychu istniała polityczna mafia.

Kalendarium afery według oskarżających PO

2005 r. - spotkanie w Zamku Książ, na którym prezydent Wałbrzycha Piotr Kruczkowski każe działaczom PO i menedżerom miejskich spółek płacić haracz w wysokości 500 zł miesięcznie.

2005-2010 r. - Ireneusz Zarzecki, prezes MPK, twierdzi, że dostaje polecenia od Kruczkowskiego, jego ludzi lub parlamentarzystów PO, by pożyczał im jednorazowo po 20-30 tys. zł na kampanie. Pieniądze pochodzą z miejskiej spółki MPK. W ten sposób ze spółki wyprowadzono około 500 tys. zł.

Jesień 2010 roku - Wojciech Czerwiński, wiceprezes MZB, nagrywa rozmowę z Kruczkowskim, w której ten żąda od niego prowizji z nagrody.

Listopad 2010 r. - tuż po wyborach na prezydenta miasta, które wygrał Kruczkowski, pojawiają się zarzuty, że zarówno on, jak i inni politycy PO startujący na radnych miasta kupowali głosy.

Luty 2011 r. - Prezesowi Wałbrzyskiego Związku Wodociągów i Kanalizacji i jego asystentowi postawiono zarzuty udziału w korupcji wyborczej. Zarząd dolnośląskiej PO chce rozwiązać partię w Wałbrzychu

28 kwietnia 2011 r. - sąd uznał, że II tura wyborów na prezydenta Wałbrzycha jest nieważna. Unieważnił także wybory do Rady Miasta w jednym okręgu.

Maj 2011 r. - Kruczkowski rezygnuje ze stanowiska. Rząd powołuje komisarza, który ma doprowadzić do nowych wyborów.

Lipiec 2011 r. - Ireneusz Zarzecki składa do prokuratury doniesienie na polityków PO: byłego prezydenta miasta, jego ludzi oraz parlamentarzystów: R. Ludwiczuka, I. Mrzygłocką i Z. Chlebowskiego. Twierdzi, że płacił im haracze. W tym samym czasie stawiane są zarzuty Zarzeckiemu wyprowadzenia z MZK 500 tys. złotych.

Lipiec 2011 r. - do prokuratury składa doniesienie Wojciech Czerwiński. Twierdzi, że prezydent Piotr Kruczkowski chciał od niego wymusić haracz. Jako dowód dodaje nagraną rozmowę.

Już jutro:

Rozmowa z człowiekiem, który kupował głosy dla Platformy

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki