Do tej krwawej jatki doszło na początku 2012 roku w Łychowie Szlacheckim na Lubelszczyźnie. Tego wieczora pani Irena (79 l.), sąsiadka i przyjaciółka Czesławy D., nie zapomni do końca życia. Mijała godz. 2, gdy usłyszała rozpaczliwe łomotanie w okno. Na zewnątrz stała zakrwawiona staruszka.
- Ratuj mnie, bo ktoś chciał mnie zabić - charczała. Nie zdołała powiedzieć, kim był sprawca. Upadła i straciła przytomność. Zmarła w szpitalu.
Krowa pani Czesławy również nie żyła. Leżała w oborze, w kałuży krwi. Na miejscu pojawili się policyjni śledczy. Początkowo myśleli, że doszło do wypadku. Że to zraniona krowa, szalejąc z bólu śmiertelnie raniła rogiem kobietę szykującą się do dojenia.
We wsi jednak nikt nie wierzył w takie przyczyny śmierci kobiety. - Ktoś musiał się połakomić na jej emeryturę - mówili jak jeden mąż, wskazując równocześnie na krewnego zabitej Lubomira L. (33 l.). Okazało się, że mężczyzna był poszukiwany przez policję do odbycia kary 2-letniego więzienia. Został złapany w okolicy, był zakrwawiony.
Lubomir L. stanowczo zaprzeczał, że feralnego wieczoru był u swej ciotki. Nikt go tam też nie widział. W marcu śledztwo zostało umorzone.
>>> Krwawa jatka na osiedlowym zebraniu
- Jednak nadal trwały czynności wykrywcze - opowiada Janusz Wójtowicz z lubelskiej policji. Sprawę ponownie przeanalizowali policjanci z Archiwum X w Lublinie. Do badań genetycznych przekazano materiały, z których wcześniej nie udało się wyizolować komórek DNA. Okazało się, że Lubomir L. był na miejscu zbrodni. Ukrywał się w oborze przed policją. Krowa pani Czesławy swym muczeniem doprowadzała go do szału. Wziął więc nóż i zaatakował. Wtedy do obory weszła pani Czesława. Lubomir L. rzucił się więc z nożem także na nią... Teraz za zabójstwo grozi mu dożywocie.