Nie jest więc wykluczone, że ktoś kto ma dość Bloomberga w Nowym Jorku i cieszy się na myśli o zakończeniu jego trzeciej kadencji, będzie musiał na niego patrzeć z doniesień z Waszyngtonu.
Na niedawnym spotkaniu Bloomberg odniósł się do całej palety problemów.
– Od kiedy współpraca z rządem nazywana jest zdradą? - pytał retorycznie odnosząc się do upadku standardów polityki partyjnej w Waszyngtonie. – Nowa „stara” polityka to kpina z demokracji!
Burmistrz wyrzucał też rządowi Baracka Obamy nieudolność w podnoszeniu kraju z recesji. – Wytykanie palcami, szukanie winnych i niekończące się ataki. Jednym słowem: W sprawach kreowania miejsc pracy rząd nie zrobił po prostu nic – grzmiał włodarz naszego miasta.
Bloomberg odnósł się też do wciąż nierozwiązanej sprawy reformy imigracyjnej. – Nasza polityka imigracyjna to rodzaj narodowego samobójstwa. Szkolimy najlepszych studentów z całego świata a potem zakzaujemy pracodawcom ich zatrudniać.
Bloombergowi bardzo przeszkadza, że nie w polityce nie ma konkretnych liderów: – Obie partie postępują według własnego humoru a nie podążają za przewodnikiem, bo go nie ma. Rozpalaja emocje zamiast szukać rozwiązań – kierując się tylko intersami partyjnymi – nawoływał Bloomberg.
Czy nowojorski miliarder zamieszka w Białym Domu? On sam konsekwentnie twierdzi, że go to nie interesuje.