Tusk wybierze prezydenta

2010-01-29 3:00

Donald Tusk ogłosił, że nie będzie startował w wyborach prezydenckich. Co to właściwie znaczy?

Każdy, kto oglądał przemówienie premiera, zauważył, że nie padło proste zdanie "Nie, nie będę kandydował", choć taki był przekaz. Brak bardzo zdecydowanej, prostej, jasnej deklaracji - to sygnał, że Tusk zostawia sobie uchyloną furtkę do walki o fotel prezydenta. Za teorią uchylonej furtki przemawia też fakt, że premier nie namaścił wczoraj nowego kandydata Platformy na prezydenta. Zrobił za to owemu kandydatowi dość ważną uwagę, mówiąc, że prezydent to funkcja mało ważna, ozdobna, honorowa. To ewentualnego przyszłego prezydenta z PO ma wyraźnie ustawić pod premierem.

Termin deklaracji Tuska nie był przypadkowy. Oczywiście odciągnął uwagę od obrad komisji do spraw afery hazardowej i od przesłuchiwanego słabego ogniwa - Mirosława Drzewieckiego. Punkt ciężkości wszystkich serwisów informacyjnych i komentarzy zdecydowanie przeniósł się z zeznań Drzewieckiego na oświadczenie premiera. To celowy i udany zabieg pijarowski.

Nie wierzę, że Tusk stchórzył, obawiając się wyników prac komisji śledczej. Premier wyraźnie odciął się od głównych bohaterów tej afery, Chlebowskiego i Drzewieckiego, a jeśli zajdzie potrzeba, odetnie się od innych. Nie wierzę, że Lech Kaczyński urośnie w siłę, bo Tusk zrezygnował. Elektorat premiera na pewno nie przepłynie w stronę Kaczyńskiego.

Co więc właściwie znaczy wczorajsza decyzja Donalda Tuska? Oznacza, że premier chce skupić w swoim ręku pełnię władzy. Teraz z grona swoich podwładnych wybiera sobie prezydenta, choć wciąż jednak nie przestał brać pod uwagę swojej kandydatury.