Leszek Miller

i

Autor: Andrzej Lange Leszek Miller

Leszek Miller: Laska marszałka

2017-01-04 3:00

Za tydzień ma się rozpocząć pierwsze w tym roku posiedzenie Sejmu, które już dziś wzbudza ogromne emocje. Powody są zrozumiałe. Po pierwsze, nie wiadomo gdzie Wysoka Izba się zbierze. W miejscu obrad plenarnych? W Sali Kolumnowej? A może poza Sejmem, gdzieś w Polsce? Taki przypadek miał miejsce w 2000 roku, kiedy posłowie, w innych rzecz jasna okolicznościach, przyjechali do Gniezna, aby uczcić tysięczną rocznicę zjazdu gnieźnieńskiego.

Po drugie, opozycja uważa, że nie ma potrzeby zwoływania nowego posiedzenia, skoro trwa jeszcze poprzednie, rozpoczęte 16 grudnia ubiegłego roku. To, z czym mamy do czynienia, to przerwa w sesji sejmowej. Parlamentarzyści czekają zatem na sali obrad na jej zakończenie, co rządzący nazywają okupacją, a nawet puczem.

Po trzecie, laska marszałkowska zniknęła i nikt nie wie, gdzie się znajduje. Niektórzy podejrzewają, że została zaaresztowana i wywieziona do siedziby PiS, a wiadomo, że bez laski panowanie marszałka jest mocno utrudnione.

Władza ustawodawcza ma więc poważny problem i nie bardzo wie, jak się z nim uporać. Może dojść do tego, że będą istniały dwa Sejmy, a może też dwa rządy, dwa Trybunały Konstytucyjne i inne podwójne organy władzy państwowej. Na to wszystko nakłada się konflikt z dziennikarzami, których obecna władza nie lubi, co widać po próbach okiełznania ich sejmowej wszędobylskości. Gwoli prawdy takie próby podejmowali też inni marszałkowie, ale jednak z pewną nieśmiałością. Wyjątkiem był Ludwik Dorn, który walił prosto z mostu, określając dziennikarzy "niezorganizowanym tłumem" i proponując, aby wzorem republiki rzymskiej podzielić go na patrycjuszy, ekwitów i plebejuszy. Dorn nie wcielił swych pomysłów w życie być może dlatego, że symbolem przynależności do stanu ekwitów było posiadanie konia. Zdołał natomiast obrazić sejmowych fotoreporterów, nazywając ich "ścierwojadami", co sympatycznych mistrzów obiektywu doprowadziło do białej gorączki.

Jeśli już mowa o żurnalistach, to redaktor Płużański odniósł się do fragmentu mojego poprzedniego felietonu, w którym napisałem, że w 2004 roku Chór Aleksandrowa wystąpił przed Janem Pawłem II, mając w repertuarze wykonanie po polsku utworu "Czerwone maki na Monte Casino". Na prośbę Watykanu ze względu na dbałość o zdrowie papieża i wzruszenie, jakie mogło to wywołać, zrezygnowano z tego zamiaru. Zamiast tego artyści zaśpiewali w języku polskim "Okę". Płużański twierdzi, że odstąpienie od wykonania "Maków" nastąpiło nie z powodu możliwego nadmiernego wzruszenia papieża, ale zdenerwowania rosyjską prowokacją. Nie wiem, skąd pan redaktor czerpie swoją wiedzę, ale ja oparłem się na relacjach ówczesnego arcybiskupa i sekretarza papieża Stanisława Dziwisza. Warto dodać, że ta znana polska pieśń patriotyczna była wykonywana u nas przez zespół Aleksandrowa wielokrotnie, wzbudzając zawsze zachwyt i owacje. Mam nadzieję, że po rekonstrukcji chóru usłyszymy ją znowu w Polsce.

Zobacz: Prof. Guy Sorman: Kto wie, może Polska była pionierem nowych czasów?