Łukasz Warzecha

i

Autor: Andrzej Lange

Łukasz Warzecha: Kpiny ministra Adamczyka

2016-06-30 17:11

W katalogu spraw, które szczególnie mnie wkurzają, ta jest na jednym z pierwszych miejsc: władza utrudnia nam życie albo zabiera nam pieniądze, tłumacząc zarazem bez mrugnięcia okiem, że to dla naszego dobra. Takie właśnie aroganckie zagranie wykonał minister infrastruktury Andrzej Adamczyk.

Rząd PiS nie chce być gorszy od rządu PO i też obiecuje w wakacje udrożnić autostrady. Tyle że większość z nich w Polsce jest obsługiwana przez koncesjonariuszy, a ceny kilometra są wręcz absurdalnie wysokie, zwłaszcza w relacji do polskich zarobków. Dla przykładu: 10-dniowa winieta na autostrady w Austrii (wszystkie) na samochód osobowy to 8,70 euro, czyli około 55 zł. Łączna długość autostrad w Austrii to 1720 km. Przez 10 dni można ten dystans spokojnie pokonać, zatem przyjmijmy, że koszt kilometra to 8,70 euro przez 1720. Wychodzi pół eurocenta za kilometr, czyli około 2 groszy. Przy czym średnie wynagrodzenie netto w Austrii to niecałe 28 tys. euro, co oznacza, że za roczną pensję Austriak może przejechać ponad 5,5 mln km swoimi autostradami.

A teraz autostrada A1, nad którą pochylił się z troską minister Adamczyk. Winiet w Polsce, jak wiadomo, nie ma. Płacimy za każdym razem. Przejechanie najdłuższego odcinka Amber One (152 km) to 29,90 zł. Jak łatwo policzyć, wychodzi ponad 19 groszy za km. Polskie średnie wynagrodzenie netto rocznie to około 36 tys. zł, co oznacza, że Polak mógłby za roczną pensję pokonać zaledwie 190 tys. km autostrady Amber One. Kpina.

I teraz do tej kpiny dokłada się minister Adamczyk, który zezwolił koncesjonariuszowi autostrady, spółce Gdańsk Transport Company, na podwyższenie stawki za maksymalny odcinek z 29,90 do 30 zł – żeby, jak wyjaśnił, było szybciej na bramkach. Zarządca wyliczył, że to usprawni ruch o 10 proc., ale jak to wyliczył, Bóg jeden raczy wiedzieć. I tak dobrze, że dla jeszcze większej sprawności opłaty nie zaokrąglono do 50 zł. To w końcu jeden banknot.

10 groszy więcej to niby mało, ale to nasze pieniądze. Większość z nich i tak wpadnie ostatecznie do kasy koncesjonariusza, bo tak jest skonstruowana umowa. A w skali roku to nielicha kasa – skoro miesięcznie autostradą przejeżdża ok. 1,5 mln aut. A ponieważ panu ministrowi bardzo zależy na tym, żeby ruch był płynny już na stałe, podwyżka nie zniknie po wakacjach. Pozostanie.

Trudno tę akcję określić inaczej niż jako skrajnie bezczelną. Nie dość, że mamy bodaj najdroższe autostrady na świecie, nie dość, że płacimy za wieczne remonty, nie dość, że państwo od lat nie jest w stanie stworzyć jednolitego systemu opłat – to jeszcze zdarcie z nas 10 groszy więcej Andrzej Adamczyk uzasadnia naszym własnym dobrem. Kpi czy o drogę (najlepiej jakąś bezpłatną) pyta?