Dziś niejeden europejski polityk z przyjemnością podpisałby się pod bon motem Wałęsy. Zrobił to m.in. przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker, deklarując, że "premierzy muszą przestać słuchać swoich wyborców, a zacząć się zachowywać jak pełnoetatowi Europejczycy".
Cóż, postępowe elity mają problem. Nieodpowiedzialni mieszkańcy Starego Kontynentu w ogóle nie znają się na demokracji. Zamiast wybierać na swoich przedstawicieli polityków miłych Junckerowi i spółce, wybierają polityków miłych sobie. To przecież gwałt na demokracji! Żeby tak głosować w zgodzie z własnymi przekonaniami? Skandal!
Jeszcze pół biedy, gdy nieodpowiedzialnością wykazywali się wybierający Orbana Węgrzy, czy też popierający reżim kaczystowski Polacy - tutaj towarzysze mogli postrofować prowincjonalne narody, broniąc w ten sposób swój zniekształcony obraz świata przed zderzeniem z rzeczywistością. Jednak co zrobić, gdy malowanie trawy na zielono nie pomaga już nawet na Zachodzie?
Spójrzmy choćby na Austrię. 22 maja odbyła się tam druga tura wyborów prezydenckich, której o mały włos nie wygrał Norbert Hofer. To polityk antyestablishmentowej, znanej z niechęci do imigrantów Austriackiej Partii Wolności. Jest ona określana mianem "prawicowo-populistycznej" - a taką łatkę w nowomowie europejskich towarzyszy najczęściej dostają ugrupowania kontestujące dotychczasowy porządek. Przegrana Hofera - dzięki której stare "elity" odetchnęły z ulgą - zrodziła pytanie, czy aby nie doszło do "cudu nad urną". Bo to Hoferowi sondaż exit poll dawał palmę pierwszeństwa, a ostatecznie przegrał on o włos - stosunkiem 49,7 proc. do 50,3. Po zbadaniu prostestów APW austriacki Trybunał Konstytucyjny uznał, że drugą turę wyborów prezydenckich trzeba powtórzyć.
Nowego prezydenta Austriacy wybiorą w diametralnie odmiennej sytuacji geopolitycznej - po złowieszczym Brexitcie. Oczywiście kwestią otwartą pozostaje to, czy opuszczenie UE przez Wielką Brytanię zadziała na austriackich eurosceptyków motywująco czy hamująco.
Jednak jedno jest pewne: już najwyższy czas, aby pan Juncker i spółka opuścili swój świat marzeń sennych i spojrzeli chłodnym okiem na nastroje mieszkańców Starego Kontynentu. A jeśli mimo wszystko wolą śnić sen o "pełnoetatowych Europejczykach", to chyba tylko PSL ze swoimi zdolnościami do niespodzianek wyborczych może im pomóc zachować stołki.
Zobacz także: Tomasz Walczak: Kryzys reprezentacji