W Piaskach Szlacheckich, malowniczo położonych wśród wzgórz Wyżyny Lubelskiej, nie mówi się o niczym innym.
- Tu nawet w czasie wojny nie zginęło naraz tylu ludzi - mówią mieszkańcy wsi stojący pod sklepem i żegnają się pobożnie. Staśka, najstarszą z ofiar, znali przecież wybornie. - Dusza człowiek. Codziennie na rowerku przyjeżdżał do sklepu po chleb, wędlinę. Piwko wypił...
O małżonkach nie wiedzą zbyt wiele. Jolanta, historyczka po uniwersytecie, pracowała w szkole jako nauczycielka. Janusz był lakiernikiem. Nie pracował już w zawodzie. "Napływki" - mówią o nich, bo dopiero kilka lat temu sprowadzili się do wsi, do wuja Stanisława.
- Przepisał na nich gospodarkę i dom. Sam był, a Janusz przez całe życie troszczył się o wuja - mówi Józef Bida (60 l.), brat cioteczny zabitego mężczyzny. - Tylko ci ich synowie, k..wa ich mać - macha ręką.
Bo synowie im się nie udali. Starszy Krzysztof (30 l.) kilkanaście dni temu wyszedł z więzienia. Różnie się mówi: odsiedział kilka lat za rozbój, za pobicie ze skutkiem śmiertelnym. - Ale to chłop na dwa metry i waży ze 100 kilo - kończy Bida.
We wsi huczy, że to właśnie Krzysztof z bratem Przemysławem pozbyli się rodziców i wuja. Na razie nikt nie potwierdza tych informacji.
- Trwają czynności wyjaśniające. Za wcześnie na ferowanie wyroków - ucina Piotr Wasilewski z krasnostawskiej policji.
Zbrodnia wyszła na jaw po alarmie, jaki podniosła córka państwa C., zaniepokojona milczeniem rodziców. Pojechała do nich razem z policją. Znalazła ciała. Braci już nie było na miejscu. Śledczy zatrzymali ich kilka godzin później. Jednego w Warszawie, drugiego w Lublinie.