Kacper dopiero od dwóch dni pracował w aquaparku jako asystent ratownika. W piątek przybył na swoją zmianę o godz. 17. Dostał polecenie sprawdzenia rurowej zjeżdżalni.
- Polecenie wydał mu koordynator ratowników. Nikt go nigdy nie przeszkolił, nie powiedział, jak należy otworzyć zjeżdżalnię. Nikt go też nie nadzorował. Syn mówił, że woda w rurze się lała, włazu zamykającego ją jednak nie widział. Pamięta tylko początek zjazdu. Potem się rozbił o przegrodę. Tego faktu już nie pamięta - opowiada Marek Masłoń (44 l.), przerażony ojciec nastolatka.
Tuż po wypadku chłopak sam się pozbierał i pomaszerował do punktu opatrunkowego. W aquaparku nikt nawet nie zauważył, że doszło do wypadku. Trafił do szpitala. Jego stan jest ciężki. Ma m.in. ucięty kawałek nosa.
- Jest przytomny, rozumuje logicznie, ale ma rozległe obrażenia twarzoczaszki. Leczenie na pewno będzie długie - mówi ojciec chłopaka.
Marek Masłoń za wypadek obwinia zarówno aquapark, jak i dorosłych ratowników, którzy posłali niedoświadczonego nastolatka do testowania zjeżdżalni bez żadnego przygotowania. - On miał za sobą dwie dniówki po sześć godzin. A mimo to go wysłali. Jak tak można? Moim zdaniem został posłany jak na śmierć. To tak jakby skakać z samolotu bez spadochronu - mówi zdenerwowany ojciec Kacpra.
Aquapark Nemo oraz ratownicy z WOPR na razie przerzucają się odpowiedzialnością. Tymczasem policja prowadzi dochodzenie w sprawie wypadku. - Czynności trwają. Zabezpieczyliśmy nagrania z monitoringu, przesłuchujemy świadków - mówi Marcin Salwa z policji w Dąbrowie Górniczej.
Zobacz: 4-letni Filip udusił się na zjeżdżalni. Ojciec go reanimował. NOWE FAKTY z Łęk Górnych