Smoleńsk: Miejsce katastrofy plądrują szabrownicy! Świadek: Widziałem, jak rozkradają szczątki ofiar

2010-05-07 6:00

Choć od katastrofy prezydenckiego samolotu w Smoleńsku minął już prawie miesiąc, ziemia w miejscu tragedii wciąż kryje szczątki ofiar, ich rzeczy osobiste oraz fragmenty rozbitej maszyny.

Niestety, niemal natychmiast po katastrofie na miejscu tragedii pojawili się szabrownicy i zbieracze złomu. - Widziałem, jak ludzie rozkradają szczątki samolotu i pamiątki po ofiarach, to było przygnębiające - mówi wstrząśnięty Albert Waśkiewicz, który właśnie wrócił ze Smoleńska.

Albert Waśkiewicz (48 l.), przedsiębiorca z Głowna koło Łodzi, pojechał na pielgrzymkę do Katynia i Smoleńska z grupą przyjaciół. Na miejsce dotarli 2 maja. - Jechaliśmy autokarem z księdzem, chcieliśmy odprawić mszę w Katyniu i Smoleńsku - opowiada. - Mieliśmy ze sobą polskie flagi, znicze. Chcieliśmy położyć kwiaty, pomilczeć i w ten sposób uczcić ofiary.

Uczestnicy wyprawy betonową drogą, wybudowaną zaraz po katastrofie, poszli na miejsce wypadku. - Szliśmy z biało-czerwonymi flagami i kwiatami. Chcieliśmy się pokłonić przy specjalnym kamieniu ustawionym w miejscu katastrofy - mówi.

Tego, co zastali na miejscu, nikt się jednak nie spodziewał. Na obszarze 300 na 100 metrów kręciła się grupa kilkunastu osób, która z ziemi podnosiła szczątki rozbitego samolotu. To był szokujący widok dla naszych rodaków.


- Rosjanie zbierali szczątki samolotu i opalali je nad ogniskiem, żeby oddzielić metalowe części od plastikowych - mówi wzburzony mężczyzna. - Pewnie chcieli to potem sprzedać na złom. Widzieliśmy tego całe worki. Pamiętam kobietę, która znalazła paszport, pana, który odkrył szarfę z wieńca prezydenta. Na ziemi wylały się puste portfele, fragmenty ubrań, osobiste pamiątki. Od Polaków, których tam spotkałem, a którzy przyjechali kilka dni przede mną, usłyszałem, że wcześniej tych rzeczy nie było widać, bo cały ten obszar przykryty był wodą. Teraz to zostało odsłonięte. Wtedy pojawiły się wątpliwości, co dalej z tym zrobić. Jako Polak, patriota nie mogłem na to patrzeć. Wykonałem dwa telefony, ale nikt nie chciał uwierzyć. Postanowiłem zabrać kilka rzeczy jako dowód, bo nie mogłem tego tak zostawić. Tam były setki przedmiotów. Po powrocie do Polski zaalarmowałem Kancelarię Premiera, Kancelarię Prezydenta, ministra sprawiedliwości - opowiada Albert Waśkiewicz.

Wczoraj terenu pilnowała już rosyjska milicja. Nikt postronny nie miał prawa tam wejść. Od godziny 8 do 20 na miejscu katastrofy ma stać nieoznakowany milicyjny radiowóz. W nocy pojawiać się będą patrole. Milicjanci zapewniają, że zbieracze już się nie pojawią.

- A wystarczyło przecież wcześniej ten obszar ogrodzić najzwyklejszym pło

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki