Śmieciowi giganci powinni czym prędzej zatrudnić dobrego prawnika, bo PIP zapewnia, że wkrótce dobierze im się do skóry. Co prawda 14 maja inspektorzy zakończyli dwumiesięczną kontrolę w firmie Lekaro, którą prześwietlali pod kątem przestrzegania prawa pracy oraz legalności zatrudnienia i wszystko było w porządku. Ale gdy tylko śmieciarze uśpili czujność inspektorów, pokazali, jak naprawdę traktują swoich pracowników.
- Lekaro zatrudnia około 330 pracowników. W związku z brakiem rąk do pracy 18 maja pracodawca przyjął grupę Ukraińców, których miał zatrudnić na umowy cywilnoprawne, ale nie dopełnił formalności - mówi Maria Kacprzak-Rawa, rzecznik warszawskiego oddziału PIP.
Brak umów i wykorzystywanie ludzi jako taniej siły roboczej to tylko część śmieciowego skandalu. Gdy w sobotę pod hałdą odpadów pracownicy znaleźli martwego Ukraińca Jurija D. (?44 l.), zarząd firmy zapierał się, że nie wie, co to za człowiek. - Martwy mężczyzna ubrany był w strój roboczy, jaki mają inni pracownicy firmy. Z zebranych przez nas informacji wynika, że pracował w sortowni Lekaro, ale bez żadnej umowy. Firma temu zaprzeczyła - mówi Jolanta Łupkowska, szefowa Prokuratury Rejonowej w Otwocku, która wyjaśnia sprawę śmierci 44-latka.
Dzięki interwencji "Super Expressu" PIP znów wejdzie do Lekaro. - Możliwe, że po kontroli zostanie skierowany wniosek do sądu o ukaranie grzywną. Za nielegalne zatrudnianie pracownika wynosi ona co najmniej 3 tys. zł. W przypadku obcokrajowca to co najmniej tysiąc złotych - mówi rzecznik PIP.