Sąsiedzi zamordowanych są w szoku. - Mieszkali tutaj z tym Piotrkiem, ale nigdy tam nie dochodziło do jakichś awantur. Owszem, czasem było słychać, jak syn kłóci się z ojcem, jednak nie było to nic poważnego - mówią.
W tym domu nigdy nie interweniowała policja, nikt z członków rodziny nie miał założonej tzw. niebieskiej karty dla ofiar przemocy domowej. Mimo to doszło tam do tragedii.
Ciała ofiar znalazł jeden z braci pani Ireny. Zaniepokojony tym, że od dłuższego czasu nie mógł się do niej dodzwonić, przyszedł sprawdzić, co się dzieje z jego siostrą i szwagrem. Zadzwonił dzwonkiem do drzwi, ale nikt nie otwierał. Wtedy nacisnął klamkę w drzwiach. Nie były zamknięte na klucz. Wszedł do środka i natknął się na leżące na podłodze zwłoki. Były całe we krwi. Zszokowany wybiegł i zadzwonił po policję.
Funkcjonariusze, którzy przyjechali na miejsce, dawno nie widzieli takiej masakry. Każde z małżonków miało po kilkanaście ran zadanych nożem.
Pierwsze podejrzenia padły na syna ofiar. Nie było go jednak w domu. Kręcił się bez celu po ulicach Bełchatowa. Tam też został zauważony przez policyjnych wywiadowców. Gdy go zatrzymali, od razu przyznał się do dokonania tej makabrycznej zbrodni. - Zrobiłem to - powiedział. - Zadźgałem ich, bo mnie strasznie zdenerwowali - wyznał.
Czym zdenerwowali go rodzice? Tego wyjawić już nie chciał.
Wczoraj Piotr Ż. stanął przed obliczem prokuratora. Usłyszał zarzuty podwójnego zabójstwa. Grozi mu dożywocie.
Zobacz: Niemowlę ciężko POBITE przez rodziców? Makabra we Wrocławiu!