Grzegorz Schetyna: W szaleństwie Kaczyńskiego jest metoda - wywiad Marszałka Sejmu dla "Super Expressu"

2010-09-30 10:30

Marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna przestrzega kolegów, by nie lekceważyli prezesa Prawa i Sprawiedliwości, i mówi w ekskluzywnym wywiadzie dla "Super Expressu": W szaleństwie Kaczyńskiego jest metoda.

Grzegorz Schetyna (47 l.) znowu jest na szczycie. Jako marszałek rządzi niepodzielnie w Sejmie. Niedługo zostanie oficjalnie pierwszym zastępcą Donalda Tuska, czyli człowiekiem numer dwa w Platformie Obywatelskiej. Czy będzie tęsknił za Januszem Palikotem, czy nadal przyjaźni się z premierem, wreszcie czy przyjąłby Joannę Kluzik-Rostkowską do PO? Na te i wiele innych pytań odpowiedział podczas wizyty w redakcji „Super Expressu”.

„SE”: – Jak pan wspomina pierwszy marszałkowski gest laską? To nie jest trochę takie anachroniczne?

Grzegorz Schetyna: – Jest. Nawet mama mówiła mi, że za szybko to robię i brakuje majestatu. Ciągle się tego uczę.

– Od Komorowskiego?

– On robił to majestatycznie. Muszę przyznać, że najbardziej wzruszającym momentem było zaprzysiężenie prezydenta. Człowiek zdaje sobie wtedy sprawę, że na jego oczach tworzy się historia. Miałem też w pamięci przypadek Baracka Obamy i bałem się o pomyłkę w przysiędze.

– I wykrakał pan...

– ...ale dzięki szybkiej decyzji kontynuowaliśmy ceremonię i wszystko się dobrze skończyło (śmiech).

– Kaczyński to teraz największy prezent PO?

– Zrozumcie, że w tym, co robi Kaczyński, to nie tylko szaleństwo, jak oceniają to komentatorzy.

- Premier wprowadza się do Sejmu. Nie będzie wam razem za ciasno?

- Nie. Jak będzie trzeba, to nawet w moim pokoju się pomieścimy. Ale premier ma swój (śmiech).

- Żartuje pan, a tymczasem nawet w PO mówią, że Tusk przeprowadza się do Sejmu, bo chce patrzeć na ręce Schetynie...

- Widujemy się praktycznie codziennie i nie zauważyłem, żeby premier jakoś szczegółowo oglądał moje ręce (śmiech). Rozmawiałem z premierem o tej przeprowadzce. Pomysł jest brytyjski, ciekawy. Jeśli premier będzie przy debacie budżetowej i innych ustawach, jeśli włączy się w rozmowy z prezydiami komisji na temat tempa przeprowadzenia projektów ustaw, to może to być bardzo skuteczne. I stać się dobrym, trwałym obyczajem.

Przeczytaj koniecznie: SONDAŻ: Tylko Grzegorz Schetyna może zastąpić Donalda Tuska

- A potem, jak ustawy trafią na biurko prezydenta, to premier przeprowadzi się do Belwederu...

- Z podpisaniem nie powinno być problemów. Jesteśmy z prezydentem w stałym, dobrym kontakcie.

- Jak pan wspomina pierwszy marszałkowski gest laską? To nie jest trochę takie anachroniczne?

- Jest. Nawet mama mówiła mi, że za szybko to robię i brakuje majestatu (śmiech). Ciągle się tego uczę.

- Od Komorowskiego?

- On robił to majestatycznie. Muszę przyznać, że najbardziej wzruszającym momentem było zaprzysiężenie prezydenta. Człowiek zdaje sobie wtedy sprawę, że na jego oczach tworzy się historia. Miałem też w pamięci przypadek Baraca Obamy i bałem się o pomyłkę w przysiędze.

- I wykrakał pan...

- ...ale dzięki szybkiej decyzji kontynuowaliśmy ceremonię i wszystko się dobrze skończyło (śmiech).

- Zgadza się pan z prezesem Kaczyńskim, że mógł wygrać te wybory?

- Zgadzam się. Wygrałby, gdybyśmy my nie wyciągnęli wniosków z porażki w 2005 roku. Kaczyński miał bardzo dobrze prowadzoną kampanię. Gdyby ktoś powiedział cztery miesiące wcześniej, że na prezesa PiS zagłosuje osiem milionów ludzi, nikt by w to nie uwierzył.

- Pan tak chwali Joannę Kluzik-Rostkowską, bo chce ją pan mieć u siebie?

- Ja jej wcale nie chwalę. To byłby pocałunek śmierci. Ja ją po prostu znam ze starych czasów i lubię ją, i szanuję.

- A chciałby ją pan mieć u siebie?

- W gabinecie marszałka? (śmiech) Niech każdy robi swoje. Ona jest zaangażowana w budowanie PiS. Nie zasłużyli na taki los, żeby nagle zmieniać barwy polityczne. Gdyby Kluzik-Rostkowska czy Poncyljusz chcieli być w Platformie, to już by w niej byli. Możemy z tego żartować, ale oni naprawdę zaufali prezesowi Kaczyńskiemu. Uwierzyli, że ta kampania może odmienić PiS. W dużej mierze im się to udało.

- Ale jakie oni teraz mają wyjście. Jak długo mogą znosić ciosy prezesa?

- Nie jestem ich rzecznikiem. Szanuję ich, znam od lat i cenię ich pracę. W kampanii wykonali kawał dobrej roboty.

- Janusz Palikot przekroczył już granicę tego politycznego piekła, o którym mówił premier?

- Palikot jest już we własnym projekcie. Mam wrażenie, że jest już poza Platformą.

Patrz też: Tusk przeprowadza się do Sejmu – dobry PR, czy rząd w końcu bierze się do roboty?

- A nie boi się pan, że oskubie Platformę?

- Nie. Nie wierzę w ten jego projekt. Nie oskubie Platformy, nie zniszczy SLD. Sam się pogrąży. Przekona się, że wsiada do autobusu z napisem: koniec trasy.

- Jak skończy Janusz Palikot?

- On za bardzo w siebie wierzy. Nie ma w polityce projektów jednoosobowych. Trzeba mieć zespół i wspólnie działać.

- Mamy wrażenie, że nie będzie pan tęsknił za Januszem Palikotem.

- Nie będę tęsknił. Od jakiegoś czasu on przestał pracować dla Platformy, pracuje tylko dla siebie. Niestety, robi to kosztem Platformy. Nie lubię ludzi, którzy szkodzą organizacji, w której są. To jest nie w porządku. On zaczął się żywić atakowaniem Platformy. Krytykuje premiera Tuska, prezydenta Komorowskiego. Uważam, że nie powinien tak robić. Jeśli chce nas wszystkich atakować, to niech robi to z zewnątrz. Droga wolna.

- Rozumiemy, że fakt, iż właśnie teraz CBA prześwietla majątek posła Palikota, to zupełny przypadek?

- Gdzieś czytałem, że zapomniał wpisać do oświadczenia, że posiada samolot. CBA sprawdza nas wszystkich. Nie popadajmy w paranoję. Niedługo, jak policja wlepi mandat Palikotowi za przekroczenie prędkości, to zostanie to uznane za polityczną zemstę.

- To dobrze, że minister ds. równego traktowania Elżbieta Radziszewska publicznie ujawnia czyjąś orientację seksualną?

- Niedobrze. I premier też to powiedział.

- Ale jej nie odwołał.

- Premier nie może działać pod presją.

- To samo słyszeliśmy w sprawie Bogdana Klicha. Rozumiemy, że premier odwoływałby ministrów, gdyby media tego nie żądały?

- Więcej przypadków panowie nie znajdą. Ja szanuję, że Donald Tusk potrafi opierać się presji. Zresztą są też inne przypadki. Kiedy wybuchła tak zwana afera hazardowa, to pokazał, że ma twardą rękę.

- Skoro mówimy o aferze hazardowej. Podczas poprzedniego wywiadu mówił pan: dajmy czas komisji. Teraz wiemy już znacznie więcej. Komisja nie znalazła żadnej pańskiej przewiny. Premier Tusk pana przeprosił, że wtedy tak się z panem obszedł?

- Rozmawialiśmy na ten temat.


Zobacz także: Jarosław Kaczyński: Nie zostałem prezydentem bo brałem leki


- Żałował, że pana odwołał? A może to był tylko pretekst?

- Ta sprawa jest już zamknięta. Stało się, jak się stało. Za trzy dni minie rok od tego trudnego momentu. Gdybym wtedy wiedział, że dziś będę marszałkiem, to powiedziałbym premierowi: wszystko OK.

- Ale pan tego nie wiedział. Myślał pan, że to już koniec kariery?

- Były też i takie myśli. To było bardzo mocne uderzenie. Wyglądało, że ta sprawa może przewrócić rząd i Platformę.

- Dzisiaj, po blisko roku, pańskie relacje z Tuskiem są znowu takie jak dawniej?

- Są inne, ale dobre. Jak się wspólnie przechodzi przez trudny czas, a potem wraca się do siebie i znowu razem pracuje, to to jest atut.

- Co jest atutem? Koniec przyjaźni?

- Koniec przyjaźni w polityce. Zresztą premier to powiedział.

- A poza polityką się przyjaźnicie? Oglądacie wspólnie mecze?

- Tak, nawet dzisiaj będziemy oglądać. I oczywiście ciągle gramy razem.

- Halicki twierdzi, że bardzo trudno gra się z premierem, bo zawsze musi strzelać gole.

- Ja rozegrałem z premierem setki meczów. Co Halicki może o tym powiedzieć? Nie lubię, jak ktoś mówi o czymś, na czym się nie zna.

- Czyli jesteście z premierem jak U2?

- U2 to nie jest dwóch, ale czterech ludzi. Mówiłem o tym, że PO jest grą zespołową. Zespół w Platformie musi być większy. Niedługo to będzie 25 osób. Musimy przeprojektować Platformę. Jesteśmy po 10 latach pracy. I mamy sytuację, że Tusk jest premierem, Komorowski prezydentem, ja jestem marszałkiem Sejmu, mamy pełną władzę i pełną odpowiedzialność za zbudowanie partii, która potrafi zarządzać, sobą, ale przede wszystkim całym krajem. Będziemy wzmacniać struktury regionalne.

- Nie będzie już tak silnego sekretarza generalnego?

- Nie, to będzie funkcja bardziej administracyjna, menedżerska. Sekretarz generalny razem ze skarbnikiem będą zarządzać między wyborami.

- Prezes Kaczyński podaje panu rękę?

- Nie wymienił mnie w gronie tych, którym nie podaje. Rzadko widujemy się z prezesem. Nie dlatego, że się unikamy. On po prostu rzadko bywa w Sejmie.

- Kaczyński to teraz największy prezent dla Platformy?

- Zrozumcie, że w tym, co robi robi Kaczyński, to nie tylko szaleństwo, jak oceniają to komentatorzy. W tym szaleństwie jest metoda. On idzie bardzo mocno w prawą stronę. Chce zabudować do ściany wszystko, co tam się znajduje. Ale potem będzie wracał. Znów sięgnie po swoich liberałów. Pomyślcie o tym w dłuższej perspektywie. To jest wykalkulowana gra. Nie patrzę na to z pobłażaniem. Przeciwnie. Musimy mieć się na baczności.

- Wcześniej mówiliście, że wystarczy polityków PiS wozić do telewizji i PO zwycięstwo będzie miała w kieszeni. To już nie wystarczy?

- No i do tego czasu jakoś dajemy radę.

- Wozicie ich do telewizji?

- Oni sami jeżdżą. A jak trzeba, to przywozimy (śmiech). Ale teraz mamy nowy czas. PiS staje się zakonem, mocnym, impregnowanym. Moim zdaniem zakładają porażkę w wyborach samorządowych i parlamentarnych. Przygotowują się na rok 2015, na wybory parlamentarne i prezydenckie.

- Grają ostro. Jeśli popatrzy się na poziom emocji między politykami i Polakami, to już dawno tak nie wrzało... Polska się podzieliła

- I co ja mogę z tym zrobić? Polska została podzielona, ale nie przez nas, tylko przez PiS. To oni wybrali metodę szukania przeciwnika, a nawet wroga. I go znajdują i pokazują ludziom.

- I jak na to odpowie PO?

- Polityką miłości jak zawsze. W sobotę Tusk powiedział w swoim wystąpieniu bardzo ciekawe zdanie - kto nie jest przeciwko nam, jest z nami. Może brzmi to górnolotnie. Ale czasem myślę, co by się stało, gdyby Kaczyński wygrał wybory...

- I co pan widzi?

- Widzę jak najgorsze rzeczy. I cały świat, który patrzy na nas, łapie się za głowy i pyta się, co wy zrobiliście? Dobrze, że szef opozycji nie może wypowiedzieć wojny żadnemu państwu.

- Czy jest pan zadowolony z tempa i sposobu prowadzenia śledztwa w sprawie tragedii smoleńskiej? Czy nie jest tak, że niejasności i niedomówienia, które się pojawiają, stwarzają przestrzeń dla nawet najbardziej absurdalnych teorii spiskowych?

- Tak, macie rację. Dlatego od początku byłem zwolennikiem bardzo ofensywnego śledztwa, pełnego zaangażowania prokuratorów i przekazywania opinii publicznej informacji z postępów śledztwa.

- Popełniliśmy błąd, nie przejmując tego śledztwa?

- Dzisiaj każdy jest ekspertem w tej sprawie. Z dzisiejszej perspektywy uważam, że na początku powinniśmy mieć jak najwięcej we własnych rękach. Do tego pełna jawność. Rozmawiałem w tej sprawie z prokuratorem generalnym i z Ryszardem Kaliszem, przewodniczącym Sejmowej Komisji Sprawiedliwości. Wiedza o tym szczególnym śledztwie powinna być powszechna.

- Mówi pan o zakopywaniu podziałów, a tymczasem poprzez sposób prowadzenia śledztwa pogłębiacie te podziały.

- Nie my, tylko niezależna prokuratura. Rząd nie ma wpływu na jej pracę. Dla przypomnienia, szefa prokuratury powołał jeszcze prezydent Kaczyński.

- Minister spraw wewnętrznych też w tej sprawie ma coś do powiedzenia...

- Wbrew pozorom wcale nie tak dużo. Nie jestem już ministrem spraw wewnętrznych, o tym musicie rozmawiać z Jerzym Millerem.

- Tęskni pan za tamtym gabinetem?

- W Sejmie mam jeszcze większy.

- Panie marszałku, pański kolega Andrzej Halicki w wywiadzie ostro skrytykował premiera. Stwierdził, że otaczają go lizusy, a on sam upokarza przyjaciół. Jak pan go namówił do takich zwierzeń?

- Ja go nie namawiałem. Jestem ostatnią osobą, której mogłoby na takim wywiadzie zależeć.

- Ale wiedział pan, że zamierza coś takiego powiedzieć?

- Nie, nie wiedziałem. Przeczytałem ten wywiad w gazecie.

- Halicki przesadził?

- Jeśli chce się coś powiedzieć o Platformie, ostrzec partię, to można to zrobić, ale nie dzień przed zjazdem.

- Ale mówił prawdę?

- On wyraził swoją wizję, swoje emocje, swoje spostrzeżenia. Ja takich nie mam. Nie nazywam lizusami ludzi, którzy są bliskimi współpracownikami premiera. Każdy ma jakąś ekipę i nie można jej członków nazywać lizusami.

- A wokół premiera są lizusy?

- Ja nie widzę lizusów. Zresztą, kto to jest lizus?

- To ktoś, kto szefowi zawsze mówi to, co che usłyszeć. Że jest świetny, że idzie dobrą drogą.

- Moim zdaniem premier idzie dobrą drogą (śmiech).

- A może bliższe jest panu to, co teraz mówi Halicki. Że premier Tusk jest jak Mojżesz...

- To już mi bardziej odpowiada. Nie podoba mi się jednak, jak polityk tak szybko zmienia zdanie. Jednego dnia krytykuje, a drugiego mówi o Mojżeszu. Jeśli jednak panowie pytają, które określenie na premiera bardziej mi się podoba, to tak, wolę Mojżesza. To porównanie ma jedną wadę, to nie Mojżesz doprowadził swój lud do Ziemi Obiecanej.

- Kto więc doprowadzi Platformę?

- To jest projekt zbiorowy. I oczywiście premier Tusk jest niekwestionowanym liderem i jednym z założycieli. Budowaliśmy partię w kilkanaście osób, dziś mamy 50 tysięcy członków. I ponad 9 milionów ludzi, którzy nam ufają i na nas głosują. Jest nas już za dużo, by jedna osoba mogła samodzielnie to prowadzić.

- A co jest waszym złotym cielcem?

- Władza. Pokusa, że wszystko można, że wszystko jest dane raz na zawsze, że ciągle będziemy wygrywać. Przekonanie, że PiS skręca tak daleko na ścianę, że już go nie ma, że lewica jest słaba, że wszystko jest świetnie.

- I co pan zrobi, żeby ludzie przestali kłaniać się cielcowi? Jak go pan rozbije?

- Będziemy rozmawiać, będziemy ciężko pracować przed każdymi wyborami, mobilizować naszych członków do pracy, uwalniać ich energię. Ludziom musi zależeć, posłowie powinni się angażować. Udało się do tego doprowadzić po pierwszej turze wyborów prezydenckich. Mówiliśmy wtedy posłom, że musimy pokazać wyborcom, jak strasznie zależy nam na wygranej Komorowskiego, bo jeśli tego nie zrobimy, to wyborcy zachowają się tak jak w 2005 roku. Uznają, że skoro Komorowski wygrał pierwszą, to wygra też II turę. Pamiętaliśmy traumę z poprzednich wyborów prezydenckich. Wiedziałem, że jeśli nie wymyślimy przed drugą turą czegoś zupełnie nowego, to przegramy.

- Halicki zostanie ukarany?

- Nie sądzę. Wiem, że spotkali się z premierem. Pewnie sobie wszystko wyjaśnili.

- Hipotetyczna sytuacja. Wojna, okopy. Halicki wybiega w lewo, Tusk w prawo. Obaj krzyczą: Grzesiek - za mną! Za kim pan biegnie?

- Coraz bardziej podoba mi się ta rozmowa. Dlaczego Halicki miałby biec w lewo?

- To co pan robi?

- Zajmuję się kwatermistrzostwem. A mówiąc całkowicie poważnie - mam nadzieję, że nie będzie w PO dramatycznych wyborów. PO nie może sobie pozwolić na to, by doprowadzić do dramatycznych wyborów w niej samej. Mamy taką przestrzeń emocji i zainteresowania publicznego, że nie możemy dzielić. Ludzie nie powinni mieć dylematów, kto z kim bardziej, a z kim mniej. Wracając do muzycznych porównań, to tak jak kupić płytę zespołu U2. Posłuchać i powiedzieć, że ta gitara dobrze brzmi, a w tym miejscu są ciekawe aranżacje. To powinniśmy ludziom dawać w dużym nakładzie (śmiech).

- Tylko często to U2 śpiewa na dwa głosy. Premier mówi tak dla in vitro, a z PO wychodzi średniowieczny projekt Jarosława Gowina.

- Dlatego wypuszczę pod obrady Sejmu wszystkie projekty w tej sprawie.

- To lewica się ucieszy. Napieralski ostatnio pana bardzo chwali...

- W parlamencie musimy ze sobą współpracować. Sejm musi pracować, a wojsko maszerować. Nie ma zmiłuj!

- Koalicja z SLD jest możliwa?

- O koalicji zawsze mówi się po wyborach, a nigdy przed. My musimy robić swoje i wygrywać wybory. Oczywiście w perspektywie parlamentarnej warto myśleć o jak najszerszym porozumieniu, które jest potrzebne chociażby do rozmowy o zmianie konstytucji.

- Tusk faktycznie w 2014 roku odda stery PO?

- Tak zapowiedział. I nie sądzę, by coś kalkulował. To nie w jego stylu.

- A Cezary Grabarczyk faktycznie jest numerem 3 w PO i gra o więcej?

- Tak czytałem w gazetach i ludzie tak podobno mówią.

- Pan co mówi?

- Chciałbym, by przede wszystkim zajmował się autostradami i kolejami. Ambicje nie są niczym złym. Chodzi o to, by je dobrze zmieścić i dobrze połączyć w funkcjonowaniu w rządzie.

- Chciałby pan wrócić do rządu po nowym rozdaniu?

- Nie myślę o tym. Jako marszałek Sejmu mam dużo do zrobienia i na tym się skupiam.