Prof. Krzysztof Rybiński: NIE SKOŃCZĘ jak Marek Migalski

2011-08-19 21:18

Wiele partii dzwoniło do mnie z propozycją współpracy i wszystkim odmówiłem - prof. Krzysztof Rybiński tłumaczy, dlaczego w najbliższych wyborach wystartuje z list ruchu Obywatele do Senatu

"Super Express": - Ogłosił pan, że zamierza startować w wyborach do izby wyższej parlamentu z list ruchu Obywatele do Senatu. Po co panu ta polityka?

Prof. Krzysztof Rybiński: - Od wielu lat działam w pobliżu sektora publicznego i widzę, że jedną z największych patologii polskiego życia politycznego jest sposób stanowienia prawa. Chcę walczyć z tą patologią, dlatego postanowiłem wziąć współodpowiedzialność za jego tworzenie. Wiem, że można zrobić wiele dobrego, mając w ręku właściwe instrumenty.

- I uważa pan, że Senat, który nie ma praktycznie żadnego znaczenia politycznego, jest do tego właściwym miejscem?

- Jest tak, że obecnie Senat został sprowadzony do automatycznej maszynki głosowania dla partii, które mają większość parlamentarną. Dlatego uważam, że funkcjonuje niezgodnie z konstytucją. Ustawa zasadnicza zakłada, że izba wyższa jest współtwórcą prawa i została tak pomyślana, żeby trafiali tam ludzie z dorobkiem i doświadczeniem, którzy kierują się nie partyjnym interesem, ale dobrem kraju. Senatowi trzeba taką rolę przywrócić i wierzę, że ruch Obywatele do Senatu jest w stanie to zrobić.

- Nawet jeśli ten ruch wprowadzi do Senatu wystarczającą liczbę osób, żeby utworzyć klub, nadal będziecie mniejszością bez wpływu na działalność tej izby.

- Przecież dziesięciu senatorów ma już prawo inicjatywy ustawodawczej.

- Co z tego, skoro partie polityczne spokojnie będą mogły je blokować. Jest pan gotowy na tak jałową pracę?

- Czas pokaże, czy to jest jałowa praca. Jeżeli powstaje inicjatywa ustawodawcza, która rodzi się przy poważnej dyskusji z opinią publiczną, to partiom politycznym trudno będzie powiedzieć, że chowamy tę ustawę, bo jej autorem jest grupa bezpartyjnych senatorów.

- Teraz pobrzmiewa w panu idealizm, ale pamiętam, że w jednym z wywiadów był pan aż do bólu realistą. Stwierdził pan, że nie chce bawić się w politykę, bo faktyczny wpływ na rzeczywistość ma jedynie premier.

- Nadal uważam, że dzisiaj w takim układzie rządowo-parlamentarnym jedyną osobą, która ma realną władzę, jest premier, który z wąskim gronem doradców tworzy ustawy, mające wpływ na życie milionów Polaków. A dzięki krótkiej smyczy, na której trzyma swoją partię, jest w stanie bardzo szybko wprowadzić te przepisy w życie

- To po co pchać się w ten układ?

- My temu choremu modelowi demokracji parlamentarnej mówimy: "nie". Jeżeli uzyskamy w Senacie kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt mandatów, to uda się również pozbawić premiera wszechwładzy. Chcemy w ten sposób przywrócić konstytucyjną równowagę między instytucjami, które stanowią prawo.

- Nadal jest to działanie na marginesie sceny politycznej. Nie lepiej zaangażować się w istniejącą partię?

- Wiele z nich dzwoniło do mnie z propozycją współpracy i wszystkim odmówiłem. Sposób, w jaki one funkcjonują, jest dla mnie nie do zaakceptowania. Realizują nadrzędne dla siebie, krótkoterminowe cele polityczne, a wyzwania długookresowe, które stoją przed Polską, są absolutnie zaniedbywane. Nie można się w taką strukturę włączyć, bo nie można jej zmienić od środka. Dlatego inicjatywa Obywatele do Senatu jest dla mnie najlepszym rozwiązaniem, bo pozwala mieć wpływ na rzeczywistość, nie wikłając się jednocześnie w nasz system partyjny.

- Można jednak funkcjonować poza polityką i mieć duży wpływ na rzeczywistość. Przykład dał prof. Balcerowicz, który założył think-tank Forum Obywatelskiego Rozwoju - instytucję, która jest ceniona w życiu publicznym i ma realne sukcesy. Nie lepiej było pójść taką drogą?

- Na taką skalę, jak Leszek Balcerowicz, nie działam, choć mój głos jest słyszalny w debacie publicznej. Jesteśmy jednak w przededniu kolejnych kryzysów, którym można się jeszcze przeciwstawić. Tu trzeba działać szybko i skutecznie, czego obecne partie nie czynią. Dlatego ci, którzy myślą o Polsce poważnie, muszą wziąć sprawy w swoje ręce.

- W pewnym sensie już pan wziął. Zapowiadał pan, że napisze program gospodarczy PJN. Co się stało, że z tą partią nie jest już panu po drodze?

- Ten program powstał, został publicznie przedstawiony w Sejmie i zebrał bardzo dobre oceny. Gdyby został zrealizowany, byłby to ogromny krok naprzód. Niestety, PJN zabrakło determinacji, żeby jeszcze w tej kadencji parlamentu ten program realizować. Dlatego partia ta jest najprawdopodobniej skazana na porażkę w zbliżających się wyborach.

- Nie boi się pan, że skończy jak europoseł PJN Marek Migalski? Niegdyś był cenionym politologiem, dziś jest całkowicie zanurzony w polityce i powrotu do kariery naukowej raczej nie ma.

- Przykład dr. Migalskiego pokazuje, czym kończy się zapisanie do partii politycznej. To wzięcie na siebie olbrzymiego ryzyka, ponieważ trzeba bronić linii partyjnej, często takiej, na którą nie ma się żadnego wpływu. W naturalny sposób osoba taka traci więc wiarygodność, podpisując się pod czymś, z czym się najczęściej fundamentalnie nie zgadza.

- Co zamierza pan zrobić, aby nie podzielić losu Marka Migalskiego?

- Wejście do Senatu z grupą mądrych ludzi, których kariera polityczna nie interesuje, jest dużo bezpieczniejsze dla własnej niezależności. Ryzyko, że będę jak Marek Migalski, jest raczej minimalne.

- Jednak cokolwiek nie będzie pan teraz mówił, potraktowane zostanie jako wypowiedź polityka, a nie niezależnego ekonomisty. Łatka zostanie.

- Próbowano mi już przylepiać różne łatki. Mówiono, że jestem politykiem PJN albo PiS. Uważam jednak, że człowiek całym swoim życiem i działalnością udowadnia, jaki jest. Wtedy trudno obrzucić kogoś błotem czy przylepić łatkę, bo nie przylgną.

- Jednak wieloma swoimi wypowiedziami o rządzie pokazał pan, że często bliżej panu do polityka niż ekonomisty. Przypomnę choćby słynne "Tusk zadłuża Polskę szybciej niż Gierek".

- Politycy chcieliby ustawić ekonomistów w bardzo wygodnej dla siebie pozycji, tzn. mają oni prawo napisać - najlepiej w jakimś specjalistycznym periodyku - wielostronicowy artykuł refleksyjny, który przeczyta tylko wąskie grono odbiorców. Politycy ignorują takie wypowiedzi, bo nie trafiają one do społeczeństwa. A jeśli używa się barwnych, a co najważniejsze w pełni uzasadnionych porównań, pojawiają się one na czołówkach gazet i tym samym komunikat dociera do ludzi. Wtedy politycy zaczynają się bać.

Prof. Krzysztof Rybiński

Były wiceprezes NBP. Rektor Uczelni Vistula