Koronawirus. PRZERAŻAJĄCA wizja lekarki ze Śląska. Ludzie będa umierać w domach

i

Autor: pixabay.com

Koronawirus. PRZERAŻAJĄCA wizja lekarki ze Śląska. Na przychodnie padł "blady strach"!

2020-09-29 9:43

Epidemia koronawirusa coraz mocniej daje się we znaki polskiej służbie zdrowia. Widać to nie tylko w szpitalach, ale także w przychodniach POZ, które również będą musiały przyjmować pacjentów z ostrymi infekcjami, w tym z podejrzeniem COVID-19. Jedna z lekarek z Bielska-Białej, która pracuje w miejscowej przychodni przyznała, że sytuacja jest naprawdę krytyczna.

Jak podaje serwis bielsko.biala.pl sytuacja w przychodniach w obliczu pandemii jest krytyczna. Lekarze rodzinni przejmują część obowiązków, które spoczywały do tej pory na sanepidzie. Wielu wytycznych związanych z epidemią koronawirusa nie da się w praktyce wprowadzić. Chodzi m.in. o dezynfekcję pomieszczeń, wymianę strojów ochronnych czy transportu osoby z podejrzeniem COVID-19 na test do szpitala. Do tego dochodzi wadliwy i mocno biurokratyczny system. Jedna z lekarek z Bielska-Białej w rozmowie z lokalnym serwisem mówi, że sytuacja jest naprawdę krytyczna.

- Dzisiaj przyszedł dodatni wynik pacjenta, którego skierowałam jako pierwszego na wymaz. Teraz pacjent jest powtórnie zakażony. Muszę wystawić zlecenie, sprawdzić, czy udało mu się zrobić test, zgłosić wynik do sanepidu, wysłać mail z danym pacjenta do sanepidu, żeby mógł zgłosić jego rodzinę do kwarantanny. Sanepidowi muszę wysłać także informację, na jak długo pacjentowi z covidem wystawiłam L4, a to wszystko plikami szyfrowanymi. To naprawdę zajmuje mnóstwo czasu. A jeśli takich pacjentów przyjdzie mi do poradni stu dziennie? - zastanawia się poirytowana lekarka.

Ogromnym wyzwaniem jest transport pacjenta do szpitala. Obecnie, jeśli lekarz daje pacjentowi skierowanie do szpitala, a ten nie ma własnego środka transportu, to konieczne jest wystawienie skierowania na transport. Wcześniej robiły to karetki, ale obecnie nie ma takiego obowiązku. Jedyne wyjście to dzwonienie na numer alarmowy w przypadku duszności. Co w przypadku starszych pacjentów, którzy żyją samotnie i nie mogą samodzielnie udać się na wymaz? - Nie wiem do kogo mam się zwrócić, aby go przetransportować na ten wymaz. Tego ustawa nie reguluje. Mogę rzucić wszystko i zawieźć go, ale jeśli takich pacjentów będę mieć więcej? Ludzie będą umierać w domach, bo nie będzie miał ich kto zawieźć do szpitala - mówi oburzona lekarka.

Dramatycznie wygląda sytuacja jeśli chodzi o ochronę lekarzy. W teorii po każdym użyciu powinno się wymieniać strój ochronny. Co się dzieje w praktyce? Fartuchy flizelinowe idą wielokrotnie do prania, choć można je wyprać tylko raz. Kombinezony ochronne są zbyt drogie, aby wyposażyć w nie całą przychodnię. Jeden kosztuje w granicach 100 złotych dziennie. Miesięcznie to koszt około 12 tys. złotych, ale przewidziany na ten cel budżet jest cztery razy mniejszy. To duży problem w szczególności w przypadku starszych lekarzy, którzy sami są w grupie ryzyka. Dodatkowo brakuje środków do odkażania. A właściwie brakuje środków, by je zakupić, bo przychodnie muszą brać także i ten ciężar na własne barki.

- Wiem, że jestem lekarzem i oczywiście w naszej przychodni będziemy przyjmować. Boję się jednak, że bez odpowiedniego zabezpieczenia za tydzień, dwa wszyscy się pozarażamy - twierdzi lekarka, która anonimowo rozmawiała z dziennikarką portalu bielsko.biala.pl.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki