Masakra robotników na Wybrzeżu GRUDZIEŃ 1970 Czy musiało do tego dojść

2013-12-15 11:34

W grudniu 1970 roku, po ogłoszeniu podwyżki cen, robotnicy na Wybrzeżu wyszli na ulice. Protesty zostały brutalnie stłumione przez milicję i wojsko. Rany od kul odniosło ponad 1100 osób. Co najmniej 44 robotników zginęło. Czy musiało dojść do tej tragedii?

Zimowy poranek. Okolice wiaduktu stacji Gdynia Stocznia. Pociągi jeden za drugim przywożą do pracy stoczniowców. Z megafonów rozlega się nawoływanie do rozejścia. Ale to przecież nie manifestacja. Ludzie są zdezorientowani. Przyszli do pracy. Czy nie o to chodziło władzy?

Nie widać wojska przyczajonego prawie kilometr od bramy stoczni. Robotnicy wchodzą na kładkę. I wtedy padają strzały. Osuwają się kolejne ciała. Ludzie w panice zeskakują na tory i kryją się za peronem. Przez odgłos wystrzałów, ryk megafonów i syren przebija się rozpaczliwy krzyk złapanych w pułapkę: "Mordercy! Mordercy!".

W grudniu 1970 roku po ogłoszeniu podwyżki cen robotnicy z Wybrzeża wyszli na ulice. Wysłano przeciw nim 27 tys. żołnierzy, 9 tys. milicjantów i funkcjonariuszy SB. Rany od kul odniosło ponad 1100 osób. Co najmniej 44 robotników zginęło.

Ciemny zimowy poranek

Okolice wiaduktu stacji Gdynia Stocznia. Pociągi jeden za drugim przywożą do pracy stoczniowców. Z megafonów rozlega się nawoływanie do rozejścia. Ale to przecież nie manifestacja. Ludzie są zdezorientowani. Przyszli do pracy. Czy nie o to chodziło władzy? Nie widać czołgów i wojska przyczajonego prawie kilometr od bramy stoczni. Robotnicy wchodzą na kładkę prowadzącą nad torami. I wtedy padają strzały. Kolejne ciała osuwają się bezwładnie. Ludzie w panice zeskakują na tory i kryją się za peronem. Przez odgłos wystrzałów, ryk megafonów i syren przebija się rozpaczliwy krzyk złapanych w pułapkę: "Mordercy! Mordercy!". Rankiem 17 grudnia w rejonie stacji kolejki Gdynia Stocznia wojsko i milicja zabiły 13 osób.

Chcemy chleba

Reakcja robotników na grudniowe podwyżki kompletnie zaskoczyła władze. Ale czara goryczy się przelała. Ludzi, którzy zaczęli już robić zakupy na święta, zdumiały drakońskie ceny. Mąka była droższa o złotówkę, cena mięsa wieprzowego wzrosła z 35 do 42 złotych, mięsa wołowego z kością z 25,50 do 30 zł. A cena węgla na zimę o 10 proc. Podwyżek płac nie przewidywano. Na ulice Trójmiasta wyległy tłumy. Polska pracująca zwróciła się przeciwko rządzącej. "Zrównać pensje aparatu z pensją robotnika", "Chcemy chleba" - głosiły pierwsze transparenty. Z czasem hasła zaczęły sugerować zmianę władzy. Płonęły komitety i komisariaty, snuł się dym petard i gaz łzawiący. Stanęły stocznie i wiele innych zakładów. Władza postanowiła przywrócić porządek ostrą amunicją.

Zbyszek Godlewski padł

Robotnicy wybrzeża ginęli od strzałów z broni maszynowej i krótkiej - w Gdańsku, Gdyni, Szczecinie. Najmłodszą ofiarą śmiertelną "wypadków na Wybrzeżu" między 15 a 19 grudnia był 18-latek. Strzelano w tłum demonstrantów, ale także do robotników, którzy odpowiadając na telewizyjny apel wicepremiera Stanisława Kociołka z 16 grudnia, następnego dnia ruszyli do pracy. Jak głosi "Ballada o Janku Wiśniewskim", "krew się polała grudniowym świtem", a "Krwawy Kociołek to kat Trójmiasta". Wicepremier wiedział, że w rejonie stacji Gdynia Stocznia przewidziano blokadę wojskową, a mimo to posłał tam stoczniowców.

Po brutalnej masakrze na drzwiach stoczniowego magazynu gdyńską ulicą Świętojańską poniesiono ciało 18-letniego Zbyszka Godlewskiego z Elbląga. Zbyszek, dorabiający w stoczni i mający już bilet do wojska, zginął, idąc do pracy kładką nad torami.

Do dziś dokładnie nie wiadomo, ilu robotników zabito w grudniu 1970 roku. Oficjalnie podaje się, że śmierć poniosły 44 osoby.

Zakop, nie dowie się nikt

Ofiary były chowane pośpiesznie na trójmiejskich cmentarzach, w środku nocy. Jak najdalej od siebie, żeby ludzie nie mogli wymieniać przy grobach koszmarnych doświadczeń. Część zwłok pogrzebano bez trumien, w jutowych workach. Milicyjne "suki" zabierały bliskich zamordowanych z domów wprost na cmentarze. Rodziny słyszały szydercze "zaproszenie" na pogrzeb syna, ojca, brata. Ojciec Zbyszka Godlewskiego, oglądając jego ubranie, nie miał wątpliwości: dostał serię w brzuch z karabinu maszynowego. Osuwającego się Zbyszka kula trafiła jeszcze w głowę. Nie był to więc "rykoszet", jak głosił protokół sekcji.

W procesie sprawców grudniowej masakry skazano jedynie dwóch dowódców: na dwa lata w zawieszeniu. Stanisława Kociołka, oskarżonego o sprawstwo kierownicze przed paroma miesiącami uniewinniono.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki