Pożar wybuchł w nocy. Żywioł doszczętnie zniszczył całą drewnianą konstrukcję. Zostały tylko metalowe elementy. Na szczęście właścicielom i koniom nic się nie stało. Dzięki sprawnej i szybkiej akcji strażaków, ogień nie dotarł do domu czy stajni. Niestety, wraz z zabytkowym spichlerzem spłonęło wszystko co niezbędne do prowadzenia stadniny oraz zapas jedzenia dla koni. Do tej pory nie ustalono przyczyny pożaru.
- Pożar był olbrzymi. W ciągu kilku chwil spłonął cały spichlerz i sprzęt. W środku było jedzenie oraz odżywki dla koni, kosiarka, siodła, bryczka, sanie, przyczepka, narzędzia - wylicza pan Teofil, właściciel stadniny. - Niestety, są to bardzo duże koszta. Przez pandemię koronawirusa nie prowadzę szkółki jeździeckiej, co znacznie osłabiło mój budżet. Takie nieszczęście w tak trudnych czasach - kontynuuje ze smutkiem pan Teofil.
Właściciel stadniny przyznaje, że nie da rady odbudować takiego samego spichlerza, ponieważ powstał on jeszcze za czasów niemieckiej okupacji. Drzewa, które zostały użyte do postawienia budynku, były transportowane z innych okolic i nie wiadomo, czy dalej tam rosną. W stadninie pana Teofila jest osiem dorosłych koni i dwa źrebaki.
- Całe szczęście, że nikomu nic się nie stało, ale było blisko. Ogień zaczął iść już w stronę domu i stajni. Udało nam się zabezpieczyć konie i wyprowadzić je w bezpieczne miejsce. Płomienie już delikatnie podpaliły stajnię. Jak się przyjrzeć, można zobaczyć zwęglone części. Strażacy polali wodą stajnię i dom, pewnie dlatego nie zajęło się ogniem. Mieliśmy dużo szczęścia - opowiada pan Teofil.
Do tej pory pogorzelisko jest oczyszczane przez właściciela oraz przyjaciół. Niestety, bez pomocy ludzi dobrego serca pan Teofil nie jest w stanie sam sobie poradzić. W internecie zorganizowano zrzutkę. Liczy się każda złotówka. Jeśli ktoś chciałby wesprzeć odbudowę spichlerza, można zrobić to TUTAJ.