- Ta tragedia nigdy nie powinna się wydarzyć, dlatego dołożymy wszelkich starań, żeby sprawa śmierci chłopczyka została wyjaśniona - mówi Dorota Glinicka, szefowa NZOZ Legionowo, do którego w nocy z soboty na niedzielę zgłosiła się Małgorzata Malanowska (37 l.) z dwuletnim synkiem. - Bolał go brzuszek, wymiotował, był słaby. Ale lekarka, która nas przyjęła, była bardzo oziębła, potraktowała mnie jak histeryczkę. Po przepisaniu leków odesłała nas do domu - opowiadała nam kobieta.
Następnego dnia pani Małgosia wzywała do syna karetkę. Malec przelewał się przez ręce, miał wysoką temperaturę. - Ratownik wydawał się zdziwiony, że wzywam pogotowie. Nie chciał nas zabrać do szpitala. Kazał mi obserwować temperaturę u dziecka i odjechał - mówi mama Gabrysia. Kolejne pogotowie, które kobieta wzywała godzinę później, nie było w stanie uratować dwulatka. Maluszek zaczął się dusić i stracił przytomność. Mimo 1,5-godzinnej reanimacji wieczorem zmarł.
Sprawa jest w prokuraturze. - Badamy, czy prawidłowo zdiagnozowano stan zdrowia małoletniego, czy przeprowadzone w dniu zdarzenia działania były wystarczające i czy zastosowano prawidłową metodę leczenia - mówi Agnieszka Zabłocka-Konopka z prokuratury regionalnej i zaznacza, że w sprawie nikt nie jest jeszcze podejrzany. Ale przychodnia woli dmuchać na zimne. - Lekarz pediatra, który przyjmował chłopca w ramach nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej, oraz ratownik medyczny, który pojechał na interwencję w domu chłopczyka, zostali zawieszeni do czasu wyjaśnienia sprawy przez organy ścigania - zapewniadyrektor Glinicka.