Jerzy Janeczek: Nie zrobiłem majątku na Kargulach ZDJĘCIA

2011-12-29 3:00

"Sami swoi", "Nie ma mocnych" i "Kochaj albo rzuć" - to kultowa trylogia o przygodach sąsiadujących ze sobą rodzin Pawlaków i Kargulów. Gdyby taki hit powstał dzisiaj, jego aktorzy opływaliby w dostatki, ale na przełomie lat 60. i 70. nie mieli szans się dorobić. Wie o tym dobrze Jerzy Janeczek (67 l.), czyli Witia Pawlak. Mimo popularności musiał za chlebem wyjechać do USA.

Matka chciała, bym został lekarzem, inżynierem, a najlepiej księdzem. Ojciec raczej się nie wtrącał... Kiedyś nie interesowano się tak postępami pociech w nauce, nie prowadzono za rękę przez życie.

W X klasie nasz wychowawca dał nam ankietę do wypełnienia. Jedno z pytań brzmiało: Gdzie chciałbyś studiować? Nieopatrznie napisałem prawdę, że w szkole aktorskiej. On nie omieszkał tego skomentować - że się nie nadaję - oczywiście przekazał też to rodzicom. To zupełnie ich uspokoiło, że jednak aktorem nie będę.

Ale ja się uparłem. W Warszawie myślałem, że wystarczy nauczyć się tekstu, czym bardzo rozbawiłem komisję egzaminacyjną. W Krakowie doszedłem do ostatniego etapu... Co robiłem w przerwach między egzaminami? Rok byłem inwentaryzatorem w Społem, do dziś świetnie liczę. Rok studiowałem w Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego w Katowicach. Wiedziałem, że w aktorstwie sprawność fizyczna bardzo mi się przyda. W końcu za trzecim razem dostałem się do szkoły w Łodzi.

A jak stałem się Witią? Były wakacje, ale ja zostałem w Łodzi dzień dłużej, bo miałem odebrać od krawca swój pierwszy w życiu garnitur. Spotkałem koleżankę Ewę Żukowską: "Słuchaj, asystent reżysera szuka do roli młodych ludzi. Idziemy!" - oznajmiła. Nie wybrał mnie, ale Ewa wstawiła się za mną: "Dlaczego Jurek nie może jechać na zdjęcia próbne z nami? Jak wszyscy, to wszyscy" - uparła się i pojechaliśmy.

Ale z tej roli nie miałem "pożytku". W środowisku aktorskim nie był to popularny film. Wtedy komedie nie były w modzie. Szkoła filmowa wręcz go nie zaakceptowała. Przecież zbliżał się okres kina moralnego niepokoju... Dlatego, gdy już mieszkałem za granicą, ze zdumieniem usłyszałem, że ten film stał się w Polsce kultowy. Gdy pojechaliśmy do Portland z przedstawieniem "Moralność pani Dulskiej", zostałem rozpoznany przez emigranta ze wschodu Polski. Losy jego rodziny były bardzo podobne do tych z filmu "Sami swoi". Ten film był w ich domu jak ołtarz. Na bankiecie po przedstawieniu nie opuszczał mnie na krok, patrzył na mnie z niedowierzaniem i pełen szczęścia pytał mnie: "Co ja mogę dla pana zrobić, no co?". Orkiestra zaczyna grać, a on: "Witia, czy ja mogę prosić pana do tańca?" i naprawdę zaczął tańczyć...

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki