- Ci, którzy bez przerwy o tę sałatkę pytają nie zauważają, że są bezczelnie manipulowani przez środowiska, które nie znoszą moich poglądów - burzyła się w rozmowie z tygodnikiemsiedleckim.pl Krystyna Pawłowicz. Zdaniem posłanki jej zachowanie było jak najbardziej na miejscu, bo sejmowa sala to nie opera, żeby siedzieć grzecznie i się nie ruszać. Sejm to miejsce pracy posłów, a skoro tak, to nie ma nic złego w spożywaniu posiłków w czasie obrad. Aby potwierdzić swoje słowa Pawłowicz zaczęła wymieniać, co posłowie przynoszą ze sobą na sale: - Marszałek Sikorski słynął z tego, że różne herbatki kazał sobie podawać w różnych kubkach. Na posiedzeniach przed każdym stoją ciastka, napoje, kanapki, kawy, herbaty. My pracujemy i możemy spożywać. To oczywiste, jak się pracuje to trzeba jeść - tłumaczyła. Posłanka z partii Jarosława Kaczyńskiego stwierdziła też, że afera sałatkowa, to przykład na zrobienie z igły widły, by przykryć, to co naprawdę ważne. W dniu, w którym Pawłowicz jadła sałatkę w Sejmie, odbywało się przesłuchanie Bronisława Komorowskiego w sprawie Wojciecha Sumlińskiego. - To jest śmieszne! - rzuciła. Skomentowała też posła Armanda Ryfińskiego z Twojego Ruchu, który stwierdził, że posłanka rozłożyła sobie zastawę. - Jeśli dla niego zastawa to mały plastikowy pojemniczek i plastikowy widelczyk, to zastawa, to ja nie wiem skąd on pochodzi - drwiła.
Krystyna Pawłowicz przyznała, że z Internetu korzysta dopiero od czterech lat, bo wcześniej nie był jej potrzebny. Teraz jednak posłanka jest bardzo aktywna w sieci, choćby za pośrednictwem Facebooka. Odniosła się też do hejtu, który jej dotyczy. - Na pytania odpowiadam, na bluzgi i obrażanie, nie.