Ewolucja zamiast rewolucji. Recenzja książki Guya Standinga „Karta prekariatu”

2015-12-09 2:27

Prekariat to pojęcie, które coraz częściej gości w debacie społeczno-ekonomicznej. Czym zatem jest prekartiat? To – zdaniem Guya Standinga, który to je ukuł – rodząca się i coraz liczniejsza klasa społeczna żyjąca w poczuciu wiecznej niepewności, będącej skutkiem globalizacji i kroczącego za nią uelastyczniania rynku pracy. A nowa klasa, to nowe wyzwania, którym trzeba stawić czoła. Wyzwania, których nie rozumieją partie głównego nurtu. W „Karcie prekariatu” Standing próbuje nakreślić program ruchów, które o interesy prekariatu miałyby zadbać.

Od lat rosło poczucie, że z neoliberalnego chaosu wyłania się nowy porządek społeczny. Ukształtowane po II wojnie światowej w wyniku kenysistowskiego konsensusu społeczeństwa Zachodu zaczęły dramatycznie przeobrażać się wraz z triumfem polityki gospodarczej firmowanej przez Ronalda Reagana w USA i Margaret Thatcher w Wielkiej Brytanii. W cieniu przyświecającej jej idei uwolnienia gospodarki z okowów państwowych regulacji narodził się patologiczny system, którego podstawą stał się zderegulowany rynek pracy. Coraz częściej zaczęli go zasiedlać pozbawieni stałego zatrudnienia, godnych pensji i pomocy państwa obywatele (a raczej zbywatele, jakby określił to Standing), z których rekrutuje się dziś prekariat. W Polsce tworzy go głównie 27 proc. pracowników tyrających na umowach śmieciowych.

Prekariat, korzystając z języka Marksa, jest jednak klasą w sobie, a nie klasą dla siebie. Mówiąc prościej, nie uświadamia sobie swojej kondycji i nie potrafi jeszcze zdefiniować swoich interesów. Jednym z głównych problemów, by to zrobił, jest – zdaniem Standinga – między innymi fakt, że prekariat jest bardzo niejednorodną klasą. Zaliczają się do niego zarówno „uśmieciowieni” przedstawiciele proletariatu, migranci i wykształceni młodzi, którym rynek pracy nie oferuje pracy na poziomie ich umiejętności i ambicji. Oczywiście, prędzej czy później prekariat stanie się klasą dla siebie, ale wtedy może mu zabraknąć reprezentacji swoich interesów. Nie tylko partie prawicowe (na Zachodzie główni strażnicy neoliberalnego konsensusu), ale też partie socjaldemokratyczne reprezentujące interesy schodzącego ze sceny proletariatu (i cisi utrwalacze neoliberalnych dogmatów), nie są w stanie wcielić się w rolę obrońcy prekariatu. Potrzeba nowych ruchów politycznych, które zrozumieją kondycję tej klasy i będą miały program odpowiadający jej interesom.

Taki program Standing nakreśla w „Karcie prekariatu”. Nie jest do końca można uznać tę książkę za wyważony tekst naukowy. Standing wielokrotnie przechodzi z pozycji obiektywnego obserwatora do zaangażowanego polemisty. W 28 artykułach próbuje zdefiniować główne problemy i znaleźć ich rozwiązanie. Część z nich nie mieści się nam w głowach ukształtowanych przez ostatnie 35 lat triumfalnego pochodu neoliberalizmu. W zasadzie pod wszystkimi można się jednak podpisać. Pytanie tylko czy ich realizacja pozostanie mrzonką progresywnej części społeczeństwa, czy jednak doczekają się wcielenia w życie. Im dłużej jednak czekamy, tym bardziej prekariat staje się radykalny i podatny na wpływy populistów. Stąd już prosta droga do rewolucji społecznej, której zapewne nikt by sobie nie życzył. Standing proponuje ewolucję i może warto go posłuchać.

Guy Standing, „Karta prekariatu”, PWN 2015