Jarosław Kaczyński

i

Autor: Marek Zieliński/Super Express

Galopujący Major: Mit pisowskiego smoka

2019-11-01 15:48

Od blisko 4 lat karmieni jesteśmy bajką o smoku. Smok ma ziać ogniem, smok ma deptać i rozszarpywać wszystko, co mu stanie na drodze. Smok ma być tak okrutny jak dawne prastare smoki. Smok już nawet nie musi się wzbijać do lotu, wystarczy, że mruknie i już całe wioski, a raczej pałace, drżą ze strachu przez smokiem. Smokiem pisowskim.

Znaleźli się jednak tacy, którzy nie uwierzyli w bajkę o smoku. Skromny rycerz Glapiński, który mimo nacisków i krzyków smoka jakoś nie podał się do dymisji i dalej szefuje NBP. Jeszcze skromniejszy giermek Banaś, który mimo gróźb i skowytu smoka, nadal szefuje NIK i smoka zabija wręcz bezczelnym swym śmiechem.

Obaj oni, a jeszcze wcześniej sędzia Pszczółkowski, zrozumieli, że smok, jak wszystko w tym państwie, jest smokiem z dykty. Że dużo krzyczy, zwłaszcza na Twitterze, ale gdy przychodzi co do czego, to wystarczy, że Trump, Orban, Mosbacher albo Izrael tupną nogą i smok podkula ogon. Że wystarczy, aby Glapiński albo Banaś powiedzieli „nie zgadzam się” i smok mimo swej potęgi jest już bezradny. A taki miał być groźny…

Tymczasem cały mit pisowskiego smoka polega na tym, że gdy smok kogoś do urzędu wsadzi, to potem może już tylko prosić albo grozić. A że smok grozić nie ma za bardzo czym – bo to smok w istocie bezzębny i co najwyżej napyskować umie – toteż zostaje mu tylko prosić.

I gdy pisowski smok władzę w końcu straci, wtedy wszystko co mu zostanie, to właśnie owe prośby, które przez wielu zostaną potraktowane tak jak je potraktował Banaś. Zwłaszcza że smok nie będzie już miał pieniędzy, którymi obsypuje dziś swoich pupilów. A wtedy legenda smoka skończy się szybciej niż się zaczęła. I rewolucja, jak zwykle, utknie w polskim błocie.