W sobotę Donald Tusk ogłosił: - Chcę przygotować Platformę Obywatelską i naszych koalicjantów z Koalicji Obywatelskiej do zwycięstwa. Przyrzekam Wam: w najbliższych miesiącach dogonimy, a w wyborach przegonimy PiS - stwierdził. Faktycznie, najnowszy sondaż partyjny pokazuje, że Koalicję Obywatelską od zjednoczonej Prawicy dzieli już bardzo niewiele, a miejsce lidera, czyli PiS i spółki, jest zagrożone. W czasie swojego przemówienia Tusk zwrócił uwagę na jeszcze jeden element, a mianowicie powiedział, że dochodzą do niego sygnały dotyczące wspólnej listy opozycji w wyborach, sygnały te są zastanawiające. Tusk przyznał, że dochodzi do niego, iż inne partie opozycyjne "nie są one skłonne do budowy wspólnej listy", przypomina "Gazeta Wyborcza". Jednak zdaniem rozmówców gazety, większość członków partii jest jednak za budową jednej, wspólnej listy wyborczej opozycji. Pojawia się jednak też niebezpieczeństwo, że gdy dojdzie co do czego, to mogą pojawić się niesnaski, które zablokują założenie koalicji. - Wszyscy widzimy, jak Anna-Maria Żukowska z Lewicy biega po mediach pisowskich po to, by przejechać się po Tusku. A Szymon Hołownia w internecie szydzi z postawy "na kolanka do Tuska" i twierdzi, że trzeba zrobić wszystko, by nie powrócić do Polski z 2015 roku, gdy rządziła koalicja PO-PSL - mówi rozmówca "GW" z PO, czytamy na wyborcza.pl. Dlatego też w PO miał się zrodzić inny pomysł: koalicja chętnych, co to oznacza?
CZYTAJ>>>Burza po głosowaniu w Sejmie. Borys Budka grzmi: Spektakularna porażka Kaczyńskiego
- PO ma pozostać otwarta na propozycje. Tyle że teraz ma to być "koalicja chętnych" i tworzenie płaszczyzn współdziałania, na przykład ruchu kontrolującego uczciwość wyborów. Politycy PO liczą też na uspokojenie dyskusji na zasadzie: skoro nikt już nikogo nie "przymusza" do współpracy, to nie ma powodu, aby się oburzać - zauważa gazeta.