Marek Szczepański, prof.

i

Autor: YouTube

Socjolog: w wyborach wywoływane są emocje, a rodzą się DEMONY polityczne

2020-07-06 15:45

Co nie łączy kandydatów na prezydentów z filharmonikami wiedeńskimi? Dlaczego politycy sięgają po jałmużnictwo polityczne? Czy zwycięzca pojedynku Duda – Trzaskowski może być prezydentem wszystkich Polaków? Rozmawiamy o wyborach prezydenckich z prof. dr. hab. MARKIEM SZCZEPAŃSKIM (64 l.) socjologiem z Uniwersytetu Śląskiego, członkiem korespondentem Polskiej Akademii Nauk.

„Super Express”: – Postronny obywatel patrząc na politykę, na kampanię prezydencką, może stwierdzić, że jej uczestnicy czasem przejmują maniery charakterystyczne dla tzw. kiboli – jest mało kultury, a dużo okładania się na lewo i prawo.
Marek Szczepański: – Pierwotne słowo „polityka” w starej Grecji miało dwa znaczenia. Dotyczyło miasta-państwa – polis oraz rzetelnej w nim władzy. Gdyby starożytni Grecy jakimś cudem przyjrzeli temu, co dzieje się w polityce, nie tylko polskiej, to raczej nie byliby z tego zadowoleni. W mym przekonaniu w polityce następuje zdziczenie obyczajów. Widzimy, jak jeden z posłów zatrzymuje drugiego posła, obejmując go w pół, widzimy, gdy stosuje wobec drugiego przemoc fizyczną, są zachowania zbliżone do takich, które określamy mianem kibolskich. Tak, polityka to jest wielki stadion, na którym bój toczą gladiatorzy, w tym przypadku dwóch gladiatorów. W tej walce wszystkie chwyty są dozwolone. Jak widać nawet dosłownie wszystkie chwyty. Krótko mówiąc: obecnie obyczaje polityczne w Polsce nie są godne filharmoników wiedeńskich, wzorców nie tylko muzycznej kultury.

– Kiedyś w polityce obowiązywały jakieś zasady. Jak wytłumaczyć to, że rywalizujące z sobą dwie siły jeszcze nie dawno jednego z pokonanych kandydatów na prezydenta RP i siły, które reprezentuje, określali mianem ruskich onuc albo faszystów, a teraz zabiegają o względy jego i jego elektoratu. Kiedyś mówiło się, że to nie jest honorowe. To jest teraz dopuszczalne?
– Tak, to jest dopuszczalne, ale pod warunkiem, że ma to elegancki wymiar, a nie jest jałmużnictwem politycznym. To dziwne, że politycy tej klasy, którzy znaleźli się w finalnym etapie wyborów i jeden z nich zostanie prezydentem ponad 38-milionowego państwa, sięga po jałmużnictwo polityczne. Rozumiem, że trzeba zabiegać o głosy, ale nie w taki sposób, przecież któryś z nich niebawem obejmie najwyższy urząd w państwie.

– Przecież oni imają się takich sposobów dla dobra obywateli, bo każdy z nich chce być „prezydentem wszystkich Polaków”... Chociaż gołym okiem widać, że Polska jest podzielona. Jest szansa, że zacznie się odwrotny proces? Czy będzie jeszcze gorzej?
– Nie, Polska nie będzie zjednoczona, solidarna. Będzie wciąż podzielona i kto wie, czy nie bardziej niż przed drugą turą. Te podziały są widoczne nie tylko w wymiarze wielkoskalowym, ale także w rodzinnym, mam na myśli tzw. wspólnotę stołu. Tam też dochodzi do trudnych rozmów i sporów na tle politycznym i to wewnątrz rodziny! W socjologii stół jest symbolem wspólnoty, a nie podziałów. Symbolem tego co łączy, albo powinno łączyć, najmniej ufny naród w Unii Europejskiej, czyli Polaków. Gładkie słowa o tym, że będzie się prezydentem wszystkich Polaków, są ujmujące, ale powstaje pytanie: czy jest to możliwe? Przy takim zacietrzewieniu, niestety, jednego i drugiego kandydata – przy dosyć ostrych słowach przez nich wypowiadanych, szansa, by spełniona została ta obietnica jest, że tak powiem, minimalna...

Super Raport 6 VII (gość: Kaleta)

– Kiedyś w polityce obowiązywały jakieś zasady. Jak wytłumaczyć to, że rywalizujące z sobą dwie siły jeszcze nie dawno jednego z pokonanych kandydatów na prezydenta RP i siły, które reprezentuje, określali mianem ruskich onuc albo faszystów, a teraz zabiegają o względy jego i jego elektoratu. Kiedyś mówiło się, że to nie jest honorowe. To jest teraz dopuszczalne?
– Tak, to jest dopuszczalne, ale pod warunkiem, że ma to elegancki wymiar, a nie jest jałmużnictwem politycznym. To dziwne, że politycy tej klasy, którzy znaleźli się w finalnym etapie wyborów i jeden z nich zostanie prezydentem ponad 38-milionowego państwa, sięga po jałmużnictwo polityczne. Rozumiem, że trzeba zabiegać o głosy, ale nie w taki sposób, przecież któryś z nich niebawem obejmie najwyższy urząd w państwie.

– Przecież oni imają się takich sposobów dla dobra obywateli, bo każdy z nich chce być „prezydentem wszystkich Polaków”... Chociaż gołym okiem widać, że Polska jest podzielona. Jest szansa, że zacznie się odwrotny proces? Czy będzie jeszcze gorzej?
– Nie, Polska nie będzie zjednoczona, solidarna. Będzie wciąż podzielona i kto wie, czy nie bardziej niż przed drugą turą. Te podziały są widoczne nie tylko w wymiarze wielkoskalowym, ale także w rodzinnym, mam na myśli tzw. wspólnotę stołu. Tam też dochodzi do trudnych rozmów i sporów na tle politycznym i to wewnątrz rodziny! W socjologii stół jest symbolem wspólnoty, a nie podziałów. Symbolem tego co łączy, albo powinno łączyć, najmniej ufny naród w Unii Europejskiej, czyli Polaków. Gładkie słowa o tym, że będzie się prezydentem wszystkich Polaków, są ujmujące, ale powstaje pytanie: czy jest to możliwe? Przy takim zacietrzewieniu, niestety, jednego i drugiego kandydata – przy dosyć ostrych słowach przez nich wypowiadanych, szansa, by spełniona została ta obietnica jest, że tak powiem, minimalna...

– Tym bardziej, że bojowe nastroje prezentują zwolennicy obu kandydatów. Już parę razy bili się. Nie kandydaci, ich zwolennicy.
– Od kandydatów, którzy legitymują się tytułami doktorskimi, jeden jest prawnikiem, drugi politologiem, oczekiwałbym mniej gładkich i złotoustych wypowiedzi, a więcej o programach. Wolałbym, pewnie nie byłbym w tym osamotniony, by w ostatnich dniach kampanii, kandydaci przedstawili wyborcom konkrety, a nie solidarystyczne obietnice.

– Oczekuje Pan konkretów, a do wyborców bardziej trafiają przekazy emocjonalne.
– Kampania wyborcza to gra na emocjach, tak to prawda, szczególnie te dwa tygodnie między pierwszą a drugą turą. I to jest gra na niezbyt wyrafinowanych emocjach, bo takich, które trafiają głównie do wyborców niezdecydowanych. Bo zarówno Rafał Trzaskowski, jak i Andrzej Duda mają swoich zdeklarowanych, wręcz betonowych zwolenników i ich nie muszą przekonywać do siebie. Gra teraz idzie o te 10 procent, którzy są wciąż niezdecydowani...

– Nie uważa Pan, że zarówno Andrzej Duda, jak i Rafał Trzaskowski, powinni zabiegać również o tych, którzy nie zamierzają uczestniczyć w wyborach? Ich jest więcej niż 10 procent. Może oni nie chodzą głosować, bo uważają, jak Piłsudski, że politycy to darmozjady, potrafiący wyłącznie politykować?
– Jako obywatel i socjolog cieszę się, że w wyborach mamy prawie 65-proc. frekwencję, ale w tyle głowy mam te 35 proc. wyborców, którzy nie poszli głosować. Nie oczekuję 100-proc. frekwencji, nie oczekuję też, jak w Belgii, przymusu głosowania pod karą administracyjną... Trzeba jednak zabiegać o to, by jak najwięcej głosów uczestniczyło w wyborach. Piłsudski mówił jeszcze dosadniej o politykach: „Wam kury szczać prowadzić, a nie politykę robić”. Marszałek posługiwał się żołnierskim językiem, ale dużo prawdy było w tym, co powiedział. A propos, ktoś mnie ostatnio pytał, czy dzisiejszej sytuacji, wyborów można porównać z rywalizacją Józefa Piłsudskiego i Romana Dmowskiego? Nie, nie można porównać. To zupełnie inne formaty intelektualne i polityczne.

– Pan jest specjalistą od socjologii kryzysów. Co po wyborze jednego lub drugiego kandydata na prezydenta może się wydarzyć, co wywoła taki kryzys? Inaczej: proszę: o pesymistyczny horoskop polityczny?
– Źle już się stało, że mamy głęboką polaryzację społeczeństwa. Taka dwubiegunowść w USA czy w Wielkiej Brytanii również występuje, ale u nas ma ona zapiekły i zaciekły charakter, daleki od angielskiego czy amerykańskiego parlamentaryzmu. Tam jednak są ugruntowane demokracje, a my ją dopiero budujemy od 30 lat i to z wielkim trudem. Deklaracje o „prezydencie wszystkich Polaków” i o budowaniu zgody w społeczeństwie można włożyć między bajki.

– Ostatnie dni kampanii pokażą, co się wydarzy i jak niezgoda wzrośnie...
– Bo nie wiemy, jakie „haki” na siebie mają kandydaci, co zostanie wykorzystane, by tylko zdegradować przeciwnika w oczach opinii publicznej. Nie wiadomo, co tam harcownicy, jednego lub drugiego kandydata, mają do zaprezentowania. Harce takich „herosów” wywołują emocje, a w rzeczywistości rodzą się demony polityczne. I to jest całkiem niepotrzebne.