Jeśli bowiem w wyborach, które zawsze premiowały liberalne, wyraźnie proeuropejskie siły, KE nie udało się zbliżyć na odległość błędu statystycznego (nie mówiąc już o zwycięstwie), należy ten wynik traktować jako porażkę, a samą zjednoczeniową inicjatywę jako ślepą uliczkę dla opozycji. Na panewce spalają bowiem diagnozy wielu entuzjastów tego rozwiązania – zarówno polityków, jak i dziennikarzy – którzy we froncie jedności narodowej widzieli najskuteczniejsze narzędzie do odsunięcia PiS od władzy. Z tej mąki chleba nie będzie.
Dość komiczne próby wmówienia wyborcom, że w wypadku dojścia do władzy PO i jej okolic nie będzie niczego, okazały się skuteczne w mobilizacji polskiej wsi i mniejszych miast. To ci wyborcy odsunęli widmo remisu, a nawet porażki PiS w tych wyborach.
Zaskakiwać może też niezbyt imponujący wynik Wiosny: kiedy w lutym oficjalnie wystartowała, wydawało się, że nieźle zamiesza w majowych wyborach. Politycy Wiosny liczyli nawet na dwucyfrowy wynik, a tak muszą zadowolić się wynikiem nieco ponad progiem wyborczym. I znów te wybory miały być koncertem Wiosny ze względu na wielkomiejski charakter tej formacji. Nie wyszło i pojawia się pytanie, czy przed jesiennymi wyborami uda się w tę inicjatywę tchnąć nowe życie, którego wyraźnie potrzebuje.
Konfederacja też liczyła na więcej, a jej wynik powyżej progu może uznać za bardzo umiarkowany sukces. Pytanie, czy przetrwa w obecnej formie do jesieni. Pal licho brak spójności programowej tej egzotycznej zbieraniny prawicowych radykałów. To raczej kwestia tego, że za dużo w niej generałów ze zbyt wygórowanymi własnymi ambicjami i zbyt przerośniętym ego, by długo mogli wytrzymać we własnym towarzystwie.
Teraz czekamy na oficjalne wyniki i podział mandatów. I od dziś rozpoczynamy kampanię wyborczą do wyborów parlamentarnych. One już za pół roku.