Tomasz Walczak

i

Autor: Piotr Grzybowski Tomasz Walczak

Tomasz Walczak: Państwo dobrobytu a la PiS

2019-09-17 5:55

PiS zapowiada w końcówce kampanii budowę „polskiej wersji państwa dobrobytu”. Po II wojnie światowej państwo dobrobytu było wizją państwa, które aktywnie działa na rzecz rozwiązywania problemów społecznych, zabezpieczenia obywateli przed ryzykami życiowymi takimi jak bezrobocie, niepełnosprawność czy starość oraz wprowadzania osłon socjalnych w postaci transferów socjalnych i rozbudowanych usług publicznych. Co oznacza jego „polska wersja”?

Według Jarosława Kaczyńskiego tyle, że państwo ma „służyć całemu społeczeństwu, rozwojowi wspólnoty narodowej i jej umacnianiu, ale ma przede wszystkim służyć rodzinie”. Nic z tych słów prezesa nie wynika. Niemniej przedrostek „polska wersja” sugeruje, że będzie ono tanią imitacją tego, jak państwo dobrobytu wygląda na Zachodzie. Sugeruje bowiem pewien brak. Trochę jak z polską piłkarską ekstraklasą – niby nadwiślańskie kluby tak jak ich koledzy z ligi niemieckiej, angielskiej czy hiszpańskiej grają w futbol, ale gołym okiem widać, że więcej w tym bezmyślnej kopaniny niż szlachetnej gry w piłkę nożną. Podobnie jest z „polską wersją państwa dobrobytu” a la PiS.

Cztery lata rządów tej partii, choć oznaczały zmianę wektorów polityki i przywiązanie większej wagi do problemów społecznych, pokazały też, że PiS politykę społeczną traktuje niezwykle wybiórczo. W krajach, gdzie funkcjonuje ona z dużym powodzeniem, stoi twardo na dwóch nogach: transferach pieniężnych i usługach publicznych. Ta prowadzona przez PiS to polityka społeczna po amputacji jednej z nich – usług publicznych.

PiS z niejakim powodzeniem przelewa pieniądze na konta wielu Polaków (choć nie zawsze pomoc trafia do tych, którzy jej potrzebują), ale inwestować w tworzenie dobrej jakości usług, takich jak służba zdrowia, edukacja, transport publiczny czy mieszkalnictwo, po prostu nie umie. Z jednej strony to zwykła gnuśność i szukanie taniego poparcia, bo nie ma nic równie prostego i tak przemawiającego do wyobraźni wyborców jak zlecenie przelewu, czyli żywa gotówka. Z drugiej – to brak umiejętności prowadzenia wymyślniejszej polityki niż zwykłe przeksięgowanie pieniędzy w budżecie. Naprawa wiecznie niedomagającej służby zdrowia czy stworzenie działającego programu mieszkaniowego przerasta po prostu polityków PiS.

„Polska wersja państwa dobrobytu” oznacza więc trochę więcej pieniędzy w kieszeni Polaków, ale jednocześnie wydłużające się kolejki do lekarzy, zbyt późną pomoc dla chorych, przedwczesną śmierć, wykluczenie transportowe, kiepską edukację i skazanie na wieczne wynajmowanie mieszkania przez biedniejszą część społeczeństwa, której na kredyt hipoteczny nie stać. Mówiąc krótko, oznacza biedapaństwo.