Rosja

i

Autor: AP/Vadim Ghirda

Wojna z Ukrainą misją dziejową Putina? Zatrważająca analiza rosyjskiej politolożki

2022-02-20 12:30

Wojna na Ukrainie, choć jej widmo towarzyszy nam od wielu miesięcy, nie była rozważanym przez Putina scenariuszem – uważa czołowa rosyjska politolog Lilija Szewcowa. Jak przekonuje w rozmowie z „Super Expressem”, groźba wojny była od początku jedynie narzędziem do osiągnięcia ustępstw ze strony Zachodu na rzecz Rosji.

Putin, zdaniem Szewcowej, planował zniszczenie europejskiego porządku i zbudowanie nowego supermocarstwa. Okazało się jednak, że nie docenił Joe Bidena, który skutecznie wybił Putinowi z ręki jego atuty. Putin przegrał i ma teraz przed sobą niełatwe zadanie. Stał się ofiarą własnym ambicji i musi zrobić coś, by się z niej wyjść, nie tracąc przy tym twarzy – przekonuje Lilija Szewcowa w rozmowie z Tomaszem Walczakiem. Jak zaznacza, nie oznacza to, że napięcie w relacjach Rosji z Zachodem zmaleje. Sama Ukraina jest zakładnikiem Putina i toczy się gra o to, jaki okup trzeba będzie zapłacić za jej bezpieczeństwo - dodaje.

„Super Express”: - Od kilku miesięcy wszyscy zadają sobie pytanie, w co gra Putin trzymając przystawiony do skroni Ukrainy pistolet. Pani zdaniem, o co mu chodzi?

Lilija Szewcowa: - Głównym celem gambitu Putina jest zniszczenie europejskiego porządku. Ukraina jest, oczywiście, na pierwszym planie. Jest zakładnikiem i toczy się gra o to, jaki okup trzeba będzie zapłacić za jej bezpieczeństwo. Ukraina jest o tyle ważna, że dla samego Putina to stara namiętność. Wielokrotnie próbował ją złapać w swoje ręce i równie często ponosił na tym polu porażkę. W putinowskiej wizji rosyjskiego państwa Ukraina jako naród i terytorium – nie jako państwo – jest częścią rosyjskiego świata. Kto śledzi poczynania Putina, ten wie, że to jego mantra, która wybrzmiewa już wiele lat. W danym kontekście Ukraina odgrywa w jego planach dodatkową rolę.

- Jaką?

- Pola walki między Rosją a Ameryką. To poligon, na którym Putin testuje reakcje Zachodu. Ukraina jest przyczyną i instrumentem szerszego planu, o którym wspomniałem – zniszczenia europejskiego porządku, który wyklarował się po zimnej wojnie. Jeśli wziąć pod uwagę retorykę Putina z ostatnich kilku lat, jego działania zarówno w Rosji, jak i na arenie międzynarodowej, można być przekonanym, że nawiedziła go arcyambitna idea – stworzyć nowe państwo rosyjskie. I to stworzyć niemal od zera, odrzucając nawet wiele radzieckich elementów, by zostać architektem nowego rosyjskiego supermocarstwa. Moim zdaniem, wyszedł w tym zresztą poza ograniczenia własnego życia i myśli już w kategoriach misji dziejowej, jaką sobie rozpisał. Nie można więc patrzeć na działania Putina poza tym kontekstem.

Putin wyraźnie nie docenił Bidena. Nie zrozumiał, że dla Waszyngtonu porzucenie Ukrainy to rezygnacja z roli lidera, rezygnacja z amerykańskiej tożsamości i wreszcie załamanie się świata Zachodu

- Po co mu w tym wszystkim starcie z Zachodem?

- Putin chce zapędzić Zachód, by ten odgrywał dwie role. Z jednej strony ma być on ekonomicznym i technologicznym zasobem rosyjskiego supermocarstwa i jednocześnie źródłem bezpieczeństwa. Zachód powinien zgodzić się na porządek międzynarodowy w zgodzie z rosyjskimi żądaniami. To dość błyskotliwa idea. Putin nie chce rezygnować z eksportu surowców na Zachód, dostarczyciela technologii czy azylu dla elity, ale jednocześnie uznał, że Zachód jest słaby. Ameryką rządzi staruszek, a Unia Europejska nie jest geopolitycznym aktorem, stare potęgi takie jak Niemcy czy Francja mają swoje problemy, więc jeśli nie uderzymy teraz, to kiedy? Cały ten gambit oparty jest więc na Putinowskim rozumieniu tego, co dzieje się w świecie Zachodu.

- Pani zdaniem, jego ocena sytuacji okazała się celna?

- Zrobił ogromny błąd. Co prawda, dobrze ocenił Europę, ale pomylił się co do Ameryki i wyraźnie nie docenił Bidena. Nie zrozumiał, że dla Waszyngtonu porzucenie Ukrainy to rezygnacja z roli lidera, rezygnacja z amerykańskiej tożsamości i wreszcie załamanie się świata Zachodu. Co prawda, początkowo administracja Bidena zupełnie się zagubiła, ale szybko znalazła swoją taktykę, która skutecznie pozwoliła odpowiedzieć na awanturnictwo Putina. Co ciekawe, Biden wykorzystał nie tylko sprawdzone już narzędzia, ale także posłużył się zupełnie nowymi.

- Co ma pani na myśli?

- Chodzi o wojnę psychologiczną i informacyjną, która skutecznie rozbroiła taktykę Putina. Jestem fanką filmów Alfreda Hitchcocka i trzeba Putinowi oddać, że podobnie jak ten wielki reżyser świetnie wykorzystywał suspens. Kazał się światu domyślać, czego tak naprawdę chce – wojny czy pokoju, śmierci czy życia. A kiedy świat musiał zgadywać, nie wiedział, jak ma odpowiedzieć na groźby, które mogą, ale nie muszą być blefem. Administracja Bidena postanowiła więc zniszczyć ten suspens Putina-Hitchcocka. W jaki sposób? Powiemy, że na pewno napadnie na Ukrainę. Więcej, wskażemy datę, kiedy do ataku dojdzie. To nie tylko wybiło Putinowi z ręki jego broń, ale też stało się taktyką jednoczenia zachodnich sojuszników. Tak było łatwiej trzymać razem Francuzów, Niemców a nawet Orbanowskie Węgry, bo w końcu Putin za chwilę najedzie Ukrainę i musimy być razem. Oczywiście, ta taktyka ma też swój istotne mankamenty.

Na pewno Putin nie zrezygnuje z demonstracji siły. To jest absolutnie wykluczone, bo to by było porażką. Oczywiście, pokaz siły wywołuje chęć dialogu. Ławrow już czeka na konkretne propozycje ze strony różnych państw. Co więcej, Rosja odpowiedziała w tym tygodniu na zachodnią odpowiedź na jej żądania. Weszła więc w wymianę korespondencji niczym Tatiana z Onieginem w poemacie Puszkina. A to już zupełnie inna sytuacja

- Jakie?

- Jednej strony, zasiało to panikę na Ukrainie i spowodowało ucieczkę kapitału, a więc i problemy gospodarcze. Z drugiej strony, może się okazać, że jeśli dojdzie do deeskalacji ze strony Putina, trudniej będzie Zachodowi utrzymać wspólny front. Zwłaszcza w Niemczech i Francji nie brakuje przecież tzw. realistów, którzy gotowi są dogadać się z Putinem i w zaciszu gabinetów złożyć mu zapewnienie, że Ukraina nie dołączy do NATO, a oni nie będą jej wspierać przeciw Rosji. Na takie postawy Putin bez wątpienia liczy. Na razie jednak taktyka Bidena jest skuteczna i Putin nie dostał tego, czego chciał. Wyraźnie pomylił się w swojej ocenie siły Ameryki i jej możliwości. Biden odrzucił to, na czym Putinowi zależało przede wszystkim: zapewnieniu, że Ukraina pozostanie poza strukturami Zachodu, Amerykanie wycofają swoje wojska z Europy Środkowo-Wschodniej i wracamy do sytuacji z 1997 r. Jednym słowem Putin przegrał i ma teraz przed sobą niełatwe zadanie. Stał się ofiarą własnych ambicji i musi zrobić coś, by się z niej wyjść, nie tracąc przy tym twarzy.

- Jest dla niego jakieś dobre wyjście z tej sytuacji?

- W minionym tygodniu wydarzyło się wiele, co pozwala wskazać ścieżkę odwrotu. Na pewno Putin nie zrezygnuje z demonstracji siły. To jest absolutnie wykluczone, bo to by było porażką. Oczywiście, pokaz siły wywołuje chęć dialogu. Zachodni przywódcy nawet jeśli nie jadą do Moskwy całować go po rękach, to przynajmniej zachowują się tam przyzwoicie. Ławrow już czeka na konkretne propozycje ze strony różnych państw. Co więcej, Rosja odpowiedziała w tym tygodniu na zachodnią odpowiedź na jej żądania. Weszła więc w wymianę korespondencji niczym Tatiana z Onieginem w poemacie Puszkina. A to już zupełnie inna sytuacja. Jest jeszcze jedno.

- Co takiego?

- Zamiana groźby otwartej wojny na działania hybrydowe. Już mieliśmy zresztą przedsmak tego w minionym tygodniu, kiedy padły strony ukraińskiego MON i niektórych ukraińskich banków, a płatności niegotówkowe przez jakiś czas były tam niemożliwe. Te cztery elementy wyznaczą formułę zachowania Putina wobec odrzucenia jego żądań. Będzie się tak zachowywał przez jakiś bliżej nieokreślony czas. Jasne jest jedno – Putin swoim gambitem niezwykle skomplikował sobie życie. W odpowiedzi na ostatnie miesiące napięć rozpoczną się na Zachodzie procesy, które wyraźnie zmienią podejście do Rosji. Powrotu do jakiejś formy integracji z Zachodem Putinowska Rosja już nie ma. Zachód będzie więc wypracowywał nową strategię trzymania Kremla w ryzach.

Należę do praktycznie monolitycznego środowiska rosyjskich analityków – zarówno liberalnych, jak i kremlowskich – którzy nigdy nie wierzyli, że inwazja na Ukrainę jest głównym scenariuszem Putina. Od początku kryzysu dopuszczaliśmy działania wojenne, ale nie pełnowymiarową wojnę

- Z tego co rozumiem, groźba rosyjskiej inwazji na Ukrainę, której tak wszyscy się obawiają, nigdy nie była horyzontem działań Putina?

- Należę do praktycznie monolitycznego środowiska rosyjskich analityków – zarówno liberalnych, jak i kremlowskich – którzy nigdy nie wierzyli, że inwazja na Ukrainę jest głównym scenariuszem Putina. Od początku kryzysu dopuszczaliśmy działania wojenne, ale nie pełnowymiarową wojnę, o której mówił Biden z atakami lotniczymi i ostrzałem rakietowym Kijowa. Dopuszczaliśmy wojskowe starcia w rezultacie prowokacji, utraty kontroli nad sytuacją czy po prostu z powodu pomieszania zmysłów. Podstawowym scenariuszem od początku było to, by za pomocą groźby wojny zmusić Zachód do przyjęcia rosyjskich żądań.

- Żądania Kreml sformułował, Zachód je odrzucił, ale jak wspomnieliśmy dialog trwa. Wielu obawia się, że już sama dyskusja wokół tych żądań jest dla Zachodu niebezpieczna. Może się wreszcie okazać, że nawet jeśli Putin nie dostanie wszystkiego, to przynajmniej jakieś ustępstwa Zachodu wymusi. Jest takie niebezpieczeństwo?

- Moim zdaniem, w każdej sytuacji takiego konfliktu, który – podobnie jak ten obecny – przybiera formę egzystencjalną, nie da się całkowicie zrezygnować z negocjacji. To by oznaczało wystawienie Putinowi Ukrainy i stworzenie dla niej jeszcze bardziej dramatycznej sytuacji. Zwłaszcza w sytuacji, gdy Zachód nie był gotowy bronić za pomocą swoich wojsk Ukrainy. Gdyby Putinowi całkowicie odmówić rozmów, dałoby mu powód do wszelkich działań. Negocjacje były więc naturalnym i koniecznym elementem w sytuacji tego konfliktu.

Wyraźnie Putinowi nie udało się zagłuszyć pomysłów na uznanie niepodległości Donbasu i pozwolił, żeby się w to bawić. Niemniej to dowód Kreml ma ograniczone instrumenty, którymi może grać. Wojskami już się bardziej straszyć nie da. Trzeba wymyślić coś nowego, ale fantazji i narzędzi Kremlowi wyraźnie brakuje

- Mimo to, niektórzy twierdzą, że to wyciągnięcie ręki do Putina.

- Jeśli pyta mnie pan, czy coś na tych negocjacjach Putin zyskał, to owszem – zyskał. Kiedy Macron jechał do Rosji porozumieć się z Putinem, swoją wizytą podważał jedność Zachodu. Jechał do Moskwy nie tylko po to, by doprowadzić do deeskalacji sytuacji, ale bronić także swoich politycznych interesów wewnątrz Francji, gdzie wkrótce czekają go wybory. Była to także okazja, by wcielać w życie swój pomysł na niezależność Europy w kwestiach bezpieczeństwa. Wizyta Macrona wzmocniła ambicje i pewność siebie Putina i dała mu pole manewru.

- Wizyta Olafa Scholza miała podobny skutek?

- O ile podobnie wzmocniła pewność siebie Putina, co było widać na konferencji prasowej po spotkaniu z Scholzem, to niemiecki kanclerz nie pojechał raczej do Moskwy ze swoją niezależną od sojuszników agendą. Niemniej, i to spotkanie daje Putinowi nadzieję, że z Francją czy Niemcami będzie się można jakoś dogadać obok Ameryki.

- Sądzi pani, że zgłaszane przez komunistów i Jedną Rosję postulaty uznania niezależności separatystycznych tworów na wschodzie Ukrainy – Donieckiej i Ługańskiej Republiki Ludowej – to jeden z pomysłów Putina jak coś na całej ten awanturze ugrać?

- Oceniałabym te postulaty jako przejaw zamieszania i braku pomysłu, co dalej. Zostały one zgłoszone akurat w momencie, kiedy zastępca szefa Administracji Prezydenta Dmitrij Kozak siedział razem z przedstawicielami „normandzkiej czwórki” i dyskutował nad realizacją porozumień mińskich, które dotyczą właśnie tych „republik”. Skończyło się to wszystko awanturą, która pokazuje, że rosyjska elita nie jest monolitem w sprawie Ukrainy. Wyraźnie Putinowi nie udało się zagłuszyć pomysłów na uznanie niepodległości Donbasu i pozwolił, żeby się w to bawić. Niemniej to dowód Kreml ma ograniczone instrumenty, którymi może grać. Wojskami już się bardziej straszyć nie da. Trzeba wymyślić coś nowego, ale fantazji i narzędzi Kremlowi wyraźnie brakuje. Postanowiono więc odwołać się do niezależności Donbasu, ale jeśli Kreml do tego doprowadzi, sam strzeli sobie w stopę. Oznaczałoby to bowiem koniec porozumień mińskich i śmierć ulubionego pomysłu Putina, by separatystów włączyć do Ukrainy. Jedyne, co Rosja mogłaby na tym zyskać, to oficjalnie wprowadzić do Donbasu swoje wojska i przestać udawać, że ich tam nie ma. Ale znów niewiele by to Kremlowi dało w grach politycznych z Zachodem. Jedno jest pewne – tylko dowód, jaki chaos panuje obecnie w elicie rządzącej i jak niewiele środków Putinowi zostało.

Rozmawiał Tomasz Walczak

Express Biedrzyckiej - gen. Waldemar Skrzypczak: Wojna nie skończy się na Ukrainie
Sonda
Czy dojdzie do wojny na Ukrainie?