Karta kredytowa, torebka, klucze do mieszkania, biżuteria. Te przedmioty wyłowiono z rzeki razem z ciałem. Nie ma wątpliwości, że należały do Ewy Tylman. Miejsce, w którym je znaleziono, było wcześniej wielokrotnie przeczesywane przez nurków. Bezskutecznie. Dlaczego?
- Jest tam żwirownia, obok cumuje barka. Ciało mogło być przysypane żwirem, mogło się też zaczepić o linę cumowniczą - tłumaczy Andrzej Borowiak z wielkopolskiej policji. - W poniedziałek płynęły tamtędy barki z dużym ładunkiem, wytworzyły fale, a one uwolniły zwłoki - dodaje.
Czy to na pewno Ewa Tylman? Policja ma niemal stuprocentową pewność. Ale to za mało. Potrzebne są twarde medyczne dowody. Wczorajsza sekcja zwłok ich nie dostarczyła. - Dlatego zleciliśmy dodatkowe badania toksykologiczne i genetyczne - powiedział nam Łukasz Biela z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.
Znalezienie ciała Ewy to fatalna wiadomość dla Adama Z. (24 l.), który od kilku miesięcy przebywa w areszcie śledczym pod zarzutem zamordowania dziewczyny. W noc zaginięcia Ewy wyszedł z nią z baru w centrum Poznania. Ich wędrówkę ulicami miasta aż do mostu św. Rocha zarejestrowały kamery miejskiego monitoringu. Tam, zdaniem śledczych, Adam Z. wepchnął pijaną dziewczynę do wody, a sam uciekł znad Warty i jak gdyby nigdy nic pojechał do domu. Potem próbował mydlić wszystkim oczy, że nie wie, co się stało z jego koleżanką. Co prawda w krzyżowym ogniu pytań w końcu pękł - potwierdził, że był z Ewą nad rzeką i widział, jak tonie - ale potem odwołał zeznania. I konsekwentnie zaprzeczał, że ją zabił, wykorzystując fakt, że śledczy dysponowali niemal wyłącznie poszlakami. Teraz mają już dowody.
Tymczasem Andrzej Tylman wciąż jeszcze żyje nadzieją. - Dopóki nie będzie wyników badań DNA, nie uwierzę w jej śmierć - mówi ojciec Ewy.
Zobacz także: Zatrzymany w Łodzi Irakijczyk chciał wynająć mieszkanie na trasie przejazdu papieża Franciszka?!