Edmund Klich: Tuskowi nie zależało na wyjaśnieniu katastrofy

2012-04-23 4:00

Pamiętam, że przyniosłem kiedyś premierowi zdjęcie rozrzutu szczątków samolotu zrobione z powietrza. Chciałem mu pokazać, jak było. On słuchał, ale nie widziałem w nim ciekawości, chyba nawet o nic nie zapytał... - ujawnia w książce "Moja czarna skrzynka" były szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Edmund Klich (66 l.). Książka jest wywiadem rzeką przeprowadzonym przez Michała Krzymowskiego.

W książce Klich ujawnia szczegóły spotkań z premierem Donaldem Tuskiem (55 l.) oraz ministrami jego rządu. Opisuje wyjazdy do Moskwy, spotkania z szefową Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego Tatianą Anodiną (63 l.) i odsłania kulisy przesłuchań kontrolerów na wieży w Smoleńsku.

Tusk nie słuchał

Według Klicha podczas spotkań z premierem Donald Tusk sprawiał wrażenie, jakby nigdy nie czytał notatek od niego. Niespecjalnie też był zainteresowany szczegółami badania. - Zazwyczaj ja mówiłem, a on słuchał. Zawsze miałem jednak wrażenie, że on nie chciał, by te szczegółowe problemy do niego dochodziły - opowiada Klich. Były przewodniczący PKBWL mówi też o "wilczym spojrzeniu Tuska": - On ma silne spojrzenie. Ktoś powiedział, że wilcze. I ja się z tym zgadzam. Premier, gdy się zdenerwuje, ma wilcze spojrzenie - mówi Klich.

Podczas spotkania z premierem między I a II turą wyborów prezydenckich w 2010 r. Klich składał rezygnację. Spotkanie miało bardzo burzliwy przebieg. "(…) On zaczyna na mnie krzyczeć, więc ja biorę teczkę, krok do przodu i do wyjścia. Ale on tak mnie zmierzył wzrokiem, że aż siadłem. Mówię mu, że nie mogę zajmować tak ważnego stanowiska, gdy wszyscy ludzie dookoła, zamiast mnie wspierać, jeszcze mnie ogrywają. On się denerwuje. Do gabinetu co chwila zagląda minister Arabski i mówi, że kolejni goście już czekają, ale premier się tym nie przejmuje" - opowiada Klich. Po spotkaniu z premierem urzędnik zmienił decyzję.

Zdaniem Klicha premierowi w sprawie Smoleńska puszczały nerwy. "Raz nawet bardzo podniesionym głosem rugał mnie przez półtorej godziny. Nigdy w życiu nikt mnie tak nie strofował. A widziałem w wojsku różne rzeczy" - opisuje jedno ze spotkań.

Miller to buc

Jednak najtrudniej układała się współpraca z ówczesnym ministrem spraw wewnętrznych i administracji Jerzym Millerem (60 l.), który kierował pracami komisji ds. zbadania przyczyn smoleńskiej katastrofy. To właśnie Miller miał sugerować Klichowi, żeby nie drażnił Rosjan, wytykając wojskowy charakter lotu. Klich uważał ministra za "buca". "(…) Zawsze miałem wrażenie, że wszyscy chcą, podobnie jak po katastrofie CASY, wszystko zwalić na pilotów. Powiedziałem wtedy premierowi: A wie pan, co sobie zapisałem na marginesie, podczas rozmowy z nim? ŤBucť. I to mogło dotrzeć do ministra Millera. (…) Może gdybym nie powiedział premierowi o tym Ťbucuť, to byłoby inaczej, ale trudno. Stało się" - twierdzi Klich.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki