Krematorium GROZY. Oślimaczone trumny, płody palone z dorosłymi...

2015-04-02 15:17

W jednym z krematoriów w Polsce najprawdopodobniej bezczeszczono ludzkie zwłoki. Na cmentarzach chowano osoby, których ciała wciąż gniły w spopielarni. Martwe płody wkładano do trumien dorosłych. W jednym piecu palono razem dwóch zmarłych. Pracownicy zakładu pogrzebowego odbierali zimne trumny w zaledwie godzinę po kremacji. Pracownicy krematorium grozy w końcu przerwali milczenie.

Sprawę badali dziennikarze "Superwizjera" TVN. Niemal dziewięć lat temu dotarły do nich pierwsze sygnały, że w jednym z polskich krematoriów może dochodzić do podmieniania zwłok, a nawet mieszania prochów zmarłych. O haniebnych praktykach poinformował redaktorów Janusz Kwatera, Prezes Przedsiębiorstwa Usług Komunalnych w Krakowie. - Przyszli do mnie pracownicy, byli zdezorientowani. Powiedzieli, że nie chcą już tam jeździć, bo za wcześnie odbierają zimne trumny - mówi Kwatera. Kremacja trwa bowiem od 70. do 90. minut. Nie ma zatem możliwości, żeby nawet po dwóch godzinach od spopielenia urna była zimna. Podejrzenia o nieprawidłowościach, do jakich miało dochodzić w krematorium, dotarły do jednej z organizacji skupiających przedsiębiorców pogrzebowych. Na organizowane przez nią spotkania krematystów nigdy nie dotarł właściciel podejrzanego krematorium. - Nie skorzystał z naszych zaproszeń i nie mogliśmy tego skonfrontować. Niestety nie mieliśmy żadnycyh konkretnych dowodów - wyjaśnia w rozmowie z reporterem "Superwizjera" Tomasz Salski, były przewodniczący Polskiego Stowarzyszenia Kremacyjnego.

Zobacz: Komornik wszedł na konto Lecha Wałęsy!

Zastanawiające jest również działanie jednego z zakładów pogrzebowych, który woził do tajemniczego krematorium zwłoki z bazy oddalonej od niego o kilkaset kilometrów. W karawanie przewożono wówczas nawet pięć ciał, w spopielarni X były tylko dwa piece, a samochód odjeżdżał stamtąd po czasie, w którym fizycznie niemożliwe było przeprowadzenie kilku cykli kremacji.

Czyje prochy były w "zimnych urnach"? Odpowiedź na to pytanie była trudna do znalezienia, ponieważ wraz ze spopieleniem ginie DNA zmarłego. Sprawa utknęła w martwym punkcie na osiem lat. Nowe możliwości jej rozwiązania pojawiły się, gdy po latach właściciel krematorium X zaczął rozstawać się z pracownikami w atmosferze kłótni. Zmowa milczenia w końcu została przerwana.

- Ekipa przyjechała z Czech do remontu pieca. Był wyłączony przez cały tydzień, a zwłoki dochodziły. Było tak, że na krematorium było i 15 trumien ze zwłokami. To było w lecie, ciepło, muchy latały, truli to, ciekło. Później trzeba było brać to do ręki, te oślimaczone trumny, bo wiadomo przesiąkało, taka maź leciała. Wycierali, żeby to zakamuflować. Stosowali dezodoranty, żeby nie było czuć zapachu. Bo pogrzeby cały czas się odbywały i urny wychodziły. Zawsze coś zostawało z kremacji. Prochy były magazynowane w skrzynce, to na ten tydzień ich starczyło. Nadstany prochów był w krematorium za piecem. W biurze świadectwa kremacji wydają, więc jak mógł nie wiedzieć. Robił to dla pieniędzy. Przecież na każdej kremacji ma 500, 600. Jak odmawiał to nie było. Nie było sensu o tym z nim rozmawiać, on by i tak się z tego wymigał. Człowiek wiedział, co się działo, ale każdy bał się o pracę - szokującą relację z pracy w krematoriuim zdał Kaziemirz Skocz, były pracownik firmy.

Kolejnym alarmującym sygnałem były daty przywiezienia ciał do spopielarni, odnotowywane w kalendarzu firmy. Dziennikarze zestawili je z terminami napraw pieców, które otrzymali od producenta. Z porównania jasno wynika, że bywały dni, w których do spopielarni przywożono więcej ciał, niż piece były w stanie spalić. - Według rejestru tylko w latach 2004-2010 krematorium spaliło ponad 31 tysięcy ciał - czytamy na uwaga.tvn.pl.

Reporterzy "Superwizjera" próbowali porozmawiać z właścicielem podejrzanego krematorium. Niestety bez skutku. Półtora roku temu sprawa mogła trafić do prokuratury w Dąbrowie Górniczej, ale po przesłuchaniu kilku aktualnych pracowników firmy, szefa i jego żony, śledczy umorzyli śledztwo. Kilka dni temu zeznania złożyła pasierbica przedsiębiorcy i (ponownie) jego żona. Sprawą zajęły się organy ściagani.

Zobacz też: Ostatni wywiad Roberta Leszczyńskiego: Mam nadzieję, że umrę nim się zestarzeję

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki