Był środek ostatniego długiego majowego weekendu. Koledzy z firmy ze Szczutowa, z którymi pracował przy rozbiórce szklarni Koszalińskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Ogrodowej w Karnieszewicach, w minioną sobotę widzieli go po raz ostatni. Nic nie zapowiadało tragedii. Nikomu nic nie mówił, że zamierza podziwiać widoki ze szczytu wysokiego na 126 m komina znajdującego się na terenie przedsiębiorstwa. - On miał lęk wysokości. Kiedyś nam to zdradził, dlatego nikt nie przypuszczał nawet, że coś takiego przyjdzie mu do głowy - mówią koledzy. - Gdy nie pojawił się w poniedziałek, zaczęliśmy go szukać. Dzwoniliśmy do niego, ale bez skutku. Liczyliśmy jednak, że następnego dnia będzie w robocie - dodają.
Zobacz: Katowali łopatą psa przywiązanego do drzewa. Potem próbowali zakopać go żywcem
Niestety. We wtorek ciało Aleksandra G. znalazł serwisant telefonii komórkowej, który przyjechał sprawdzić sieciowy sprzęt umiejscowiony na kominie w Karnieszewicach. Musiał być w szoku, gdy zobaczył zwisające z barierki bezwładne ciało. Nie trzeba było być lekarzem, by zauważyć złamania nóg i kręgosłupa. Koszmar. Serwisant zaalarmował policję, strażaków. Ratownicy musieli się uporać ze sprowadzeniem zwłok na ziemię. A nie było to proste, bo strażacka drabina sięgała na wysokość 36. metra i dźwignąć mogła maksymalnie 300 kg. Innej jednak nie było i strażacy musieli sobie jakoś poradzić. - To straszna tragedia, największa, jaka zdarzyła się na terenie naszej firmy. Tego człowieka nie powinno w ogóle być na kominie, znaki zakazu mu tego zabraniały. Nasi pracownicy zakazu przestrzegają - mówi Jakub Zalewski, prezes zarządu Koszalińskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Ogrodniczej w Karnieszewicach.
Śledztwo w sprawie śmierci Aleksandra G. prowadzone jest w kierunku nieszczęśliwego wypadku. Nikomu nie postawiono zarzutów.