Do wewnątrz-francuskiego starcia, które po latach wciąż budzi ogromne emocje, doszło już w pierwszej rundzie turnieju rozgrywanego w 2004 roku. Przed jego rozpoczęciem wydawało się, że faworytem będzie rozstawiony z nr 32 Arnaud Clement. Pierwsze dwa sety niespodziewanie padły jednak łupem starszego o pięć lat Fabrice’a Santoro, który – zdawałoby się – znalazł się na prostej drodze do awansu do kolejnej fazy rozgrywek. Szybki trzystetowy pojedynek? Nic z tego. W kolejnych partiach ewidentnie obudził się Clement, który trzeciego seta zwyciężył po tie-break’u, w czwartym wystarczyła mu natomiast przewaga jednego przełamania.
Kibice oglądający ten pojedynek mogli być zatem pewni, że w piątym secie będzie kipieć z emocji. Tym bardziej, że nie obowiązywał w tym przypadku klasyczny schemat, w którym partia kończyła się tie-breakiem. Przy stanie 6:6 zawodnicy grali do momentu, w którym jeden z nich nie wypracuje sobie dwóch gemów przewagi. Obaj tenisiści zdecydowanie stanęli na wysokości zadania – emocje były ogromne, a sytuacja zmieniała się niczym w kalejdoskopie. Choć to Clement miał dwie piłki meczowe, ostatecznie to Santoro mógł cieszyć się ze zwycięstwa i awansu do kolejnej rundy. Mecz zakończył się ostatecznie wynikiem 6:4, 6:3, 6:7, 3:6, 16:14 dla starszego z Francuzów. Co ciekawe, spotkanie trwało 6 godzin i 33 minuty, co do dziś jest najdłuższym pojedynkiem w historii turnieju rozgrywanego na korcie Rolanda Garrosa.
- To była wyjątkowa chwila – powiedział po zakończeniu meczu Santoro. - To było coś więcej niż zwycięstwo. Ogromna intensywność meczu, a także silne emocje są tym czego szukasz, gdy zostaniesz zawodowym tenisistą – wyznał wówczas, nie mogąc ukryć wzruszenia. Jego entuzjazmu nie podzielał natomiast Clement. Zapytany o to, czy zdaje sobie sprawę, że wziął właśnie udział w najdłuższym meczu w historii French Open, odpowiedział: - Nie i nie obchodzi mnie to. Nie mam wrażenia, że przechodzisz do historii, kiedy przegrywasz mecz w 6 godzin i 33 minuty. Tworzysz historię, kiedy wygrywasz – powiedział wówczas.
Ponad 6,5-godzinny thriller już na starcie turnieju nie sprawił jednak, że Fabrice Santoro stał się rewelacją edycji 2004. Doświadczony Francuz w drugiej rundzie uporał się co prawda z Gruzinem Iraklim Labadze (także w pięciu setach), w trzeciej rundzie gładko uległ jednak innemu ze swoich rodaków – Olivierowi Mutisowi (0:6, 2:6, 3:6). Urodzony na Tahiti tenisista na kortach Rolanda Garrosa nigdy zresztą nie radził sobie zbyt dobrze. Jego największym osiągnięciem był dwukrotny awans do 1/16 finału – w 1991 i 2001 roku.