Nie tak pan Mieczysław wyobrażał sobie powrót rowerem do domu. Mężczyzna nagle poczuł swąd spalenizny. Gdy spojrzał w dół, oniemiał z przerażenia. Płomienie pożerały jego spodnie!
Przerażony rzucił się na ziemię i starał się okiełznać żywioł. Płomienie za nic jednak nie chciały ustąpić. Na szczęście na drodze pojawił się kierowca, który bez wahania pomógł panu Mieczysławowi ugasić ogień. - To było straszne. On płonął jak żywa pochodnia. Turlał się po ziemi, krzycząc i usiłując ugasić ogień - opowiada pan Walery L. (40 l.), który zdołał ugasić płonące krocze rowerzysty.
Mężczyzna wylądował w szpitalu z ciężkimi poparzeniami. Jego plecy, podbrzusze, uda i przyrodzenie to jedna wielka rana. - Cierpię okropnie - stęka cały czas z bólu pan Mieczysław.
Tajemnicę samozapłonu spodni wyjaśni policja. - Ustalimy okoliczności, w jakich doszło do zdarzenia - zapewnia nas podkomisarz Cezary Grochowski (48 l.).
A sprawa jest wyjątkowo tajemnicza. - Być może struktura materiału spodni lub intensywne pocieranie spodni o metalowe części roweru spowodowały znaczny wzrost temperatury, a co za tym idzie - samozapłon - zastanawia się mł. brygadier Marek Namysłowski (49 l.) z Wojewódzkiej Komendy Straży Pożarnej w Toruniu.