Nasi żołnierze jedli koty, psy i robaki

2007-12-13 16:16

W czasie wojny Układu Warszawskiego z NATO kilkuosobowe grupy specjalne polskich komandosów miały działać kilkaset kilometrów od własnych wojsk, w Niemczech Zachodnich czy Holandii.

Dlatego w ramach szkolenia żołnierze uczyli się przyrządzania posiłków z psów, kotów, korników i wszystkiego, co można było połknąć.

W lesie można złapać w sidła sarnę czy zająca. Ale co zrobić, gdy grupa specjalna miała działać w mieście? Tam takich zwierząt nie było. Dlatego w czasie "bytowania", czyli treningów przeżycia, trzeba było umieć złapać i zrobić obiad z psa, kota, gawrona czy żaby...

Pies w kociołku

- Pieczony kot jest całkiem smaczny. Podobnie jak zupa z psa gotowana w kociołku. Raz tylko dorodny owczarek odbijał się nam czkawką. Bo to był pies zastępcy komendanta poligonu w Wędrzynie. Jak właściciel wykrył, że go zjedliśmy, to dostaliśmy w kość bardziej niż na prawdziwej wojnie - wspomina stary komandos.

Według sierżanta Jana Kuska, radiotelegrafisty, który w 62. kompanii specjalnej z Bolesławca spędził kilkanaście lat, kot smakuje prawie jak królik. - Nie zauważyłem żadnej różnicy. Kiedyś w czasie zimowego "bytowania" w Górach Izerskich jadłem koty przez dwa tygodnie. A gdy wróciłem do domu, teściowa na uroczysty niedzielny obiad przyrządziła królika... - śmieje się Kusek.

Potrawka z kota

Dodaje też, że nie należy jadać rudych kotów, bo na mięsie widać ciemne plamy, przypominające wągry: - Nieprzyjemnie to wygląda, jakby był chory. Zaś młody pies smakuje jak cielęcina. Ale nie lubiłem psów, bo trzeba je długo gotować.

- Niektórzy nie chcieli takich "specjałów" wziąć do ust. Ale wystarczyły trzy dni ścisłej głodówki i wszystko smakowało - dodaje żołnierz.

Po pierwszym dniu ostrego poligonu niektórzy jeszcze wybrzydzali. Bogdan Fiałkowski, dowódca grupy specjalnej, miał żołnierza, który mówił z silnym śląskim akcentem. Po długim zimowym marszu żołnierz jak nieżywy zaległ pod drzewem. Kolega przyniósł mu gorącą zupę z kota. - Jo tego jodł nie bede! - stanowczo odrzekł Ślązak. Dowódca grupy wylał więc potrawę niedaleko drzewa, informując wybrednego żołnierza, że jedzenie będzie na niego czekać. Następnego dnia wygłodniały i skruszony żołnierz przyszedł do dowódcy: - Gdzie leży to, co żech tego wczoraj nie chcioł jeść?

Fiałkowski zapamiętał też innego żołnierza. - Nazywał się Ch. Dostał porcję kota i pasztet z kornikami. Grzecznie zapytał dowódcę, czy może zamówić dokładkę z korników, żeby nie jeść kota? Dowódca się zgodził.

- Chłopak miał wyrozumiałego dowódcę. Jak ja nie chciałem zjeść pieczonej żaby, to mi kazali zjeść surową - przekonuje sierż. Jan Kusek.

- Mój żołnierz nazywał się Kiciński. Powiedział, że prędzej umrze, niż zje kota. Pierwszy dzień nie zjadł. Ale nie było nic innego. Bo mieliśmy tylko kota i kompot z jodeł. Na drugi dzień wypił łyk kompotu i spróbował kota. Na trzeci dzień jadł jak wszyscy. Nie jadałem czegoś brudnego, zepsutego. Ale skoro upolowaliśmy coś świeżego, to czemu nie jeść? Przecież koty i psy są popularne w menu chińskim. Podobnie jak różne robaki - przekonuje mjr Edward Mroczek, jeden z dowódców 62. kompanii.

W konspektach ćwiczeń dowódcy wpisywali tematy "żywienie w oparciu o zasoby miejscowe".

Larwy z pasztetem

Komandosi zbierali larwy owadów i przygotowywali z nich posiłki. - To były dodatkowe proteiny. Najprościej larwy wrzucić na rozgrzaną menażkę, trochę podsmażyć i dokładnie wymieszać z pasztetem z racji żywnościowej - podaje przepis Bogdan Fiałkowski.

- Najgrubsze są pod korą. Nawet nie trzeba ich smażyć. Na surowo z pasztetem i odrobiną soli też smakują dobrze - uzupełnia major Mroczek.

Komandosi przekonują, że choć takie opowieści mogą działać wymiotnie, to ekstremalne szkolenie miało sens. W czasie wojny żołnierze tajnych jednostek specjalnych mieli działać na tyłach wroga. - Stosowaliśmy prostą zasadę: jak nie nauczysz się na ćwiczeniach, to nie poradzisz sobie na wojnie - tłumaczy dowódca kompanii specjalnej z Bolesławca.

Fragment książki "Commando.pl" wydawnictwa Jeden Świat. Jej promocja odbywa się dziś w Warszawie. Patronat nad książką objął "Super Express".

PRZEPISY Z KUCHNI KOMANDOSA

Najgrubsze robaki są pod korą. Nawet nie trzeba ich smażyć. Na surowo z odrobiną soli też smakują dobrze.

Nie należy jadać rudych kotów, bo na ich mięsie widać ciemne plamy, przypominające wągry. Nieprzyjemnie to wygląda, jakby kot był chory.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki