Nie muszę spłacać kredytu grozy

2013-10-03 4:00

Dla bezdusznych bankowców nie liczy się człowiek, ale pomnażanie własnych zysków. Urszula Przygodzka (54 l.) z Łodzi zaciągnęła tak pokrętnie skonstruowany kredyt, że mimo spłat wyznaczonych rat zadłużenie rosło w zastraszającym tempie! Na szczęście sąd właśnie uwolnił ją od kredytu grozy. W wyroku uznał, że jest on niezgodny z zasadami współżycia społecznego.

Kłopoty pani Urszuli z bankiem zaczęły się jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku. Wtedy wspólnie z mężem postanowiła kupić nowe trzypokojowe mieszkanie w bloku. Mieli nieco gotówki, ale zbyt mało, by wystarczyło na wymarzone lokum. Potrzebowali kredytu. Podpisali stosowną umowę i bank wypłacił im 38 tys. zł.

Przez wiele lat regularnie opłacali raty, dokładnie takie kwoty, jakie widniały na blankietach wpłat, które przysyłał im bank. Nagle, jak grom z jasnego nieba, spadła na nich wiadomość, że ich zadłużenie zamiast maleć - rośnie. Zaczęli wyjaśniać, co jest tego przyczyną. Okazało się, że raty w wysokości 300-400 zł miesięcznie pokrywają... jedynie część odsetek. Pozostała część dopisywana jest do kwoty głównej kredytu. Choć spłacili ponad 80 tys. zł, bank cały czas domagał się kolejnych wpłat. Ostatnio żądał dopłaty aż 127 tys. zł.

- Byliśmy załamani - mówi pani Urszula. - W naszym małżeństwie zaczęły się awantury. W końcu rozwiedliśmy się z mężem.

Zdesperowana kobieta poszła do sądu walczyć o sprawiedliwość. W pierwszej instancji przegrała, ale odwołała się od niekorzystnego wyroku do sądu apelacyjnego. Ten zdecydował właśnie, że racja jest po stronie pani Urszuli, i stwierdził, że tak skonstruowany kredyt jest niezgodny z zasadami współżycia społecznego. Nakazał jednak wpłacić jeszcze do banku około 50 tys. zł.

PRZECZYTAJ: "Mieszkanie dla Młodych". Nareszcie będzie łatwiej

- Akurat taka kwota została przeze mnie zdeponowana w sądzie na poczet przyszłych rat - mówi szczęśliwa kobieta. - Dzięki niej uwolnię się od kredytu grozy, który zrujnował mi życie. A bank? Zastanawia się nad... złożeniem kasacji do Sądu Najwyższego.

Kredyt, który zaciągnęła Urszula Przygodzka, nosił wdzięczną nazwę Alicja.

Bank nie przedstawił harmonogramu spłaty rat, a ich wysokość co miesiąc miała być obliczana na podstawie bardzo skomplikowanego wzoru matematycznego, uwzględniającego m.in. stopień inflacji. Szybko się okazało, że to kredyt nie do spłacenia.

Pani Urszula i jej mąż pożyczyli 38 tys. zł, spłacili 82 tys. zł, a bank żądał jeszcze kolejnych pieniędzy. Biegły z zakresu rachunkowości wyliczył, że przy tym tempie zadłużania po 100 latach do spłaty byłoby... 57 mln zł!

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki