Siostra Mirosława B., kierowcy rozbitego busa: Nie wińcie mojego brata za śmierć tych ludzi

2010-10-14 10:35

Psycholodzy mówili, że nie cierpieli, że śmierć przyszła nagle. Ból jednak pozostał. Cierpi 18 rodzin, które w koszmarnym wypadku busu pod Nowym Miastem nad Pilicą (woj. mazowieckie) straciły swoich najbliższych. Największy dramat przeżywa rodzina B.

Na trasie nr 707 zginęło trzech braci. W dodatku jeden z nich to Mirek (†42 l.), który prowadził tę przeklętą furgonetkę... Jego teraz pokazują palcem  i mówią - to jego wina.

Przeczytaj koniecznie: Wszędzie zmasakrowane zwłoki, ranni krzyczeli w furgonetce

Ośmioro rodzeństwa. W domu biednie, ale uczciwie. Rodzina B. z Drzewicy (woj. łódzkie) imała się różnych sposobów, by zarabiać na życie. Niektórzy łapali dorywcze prace, w sezonie jeździli zrywać jabłka do sadów pod Grójcem. Za 10 godzin harówki dostawali 80 złotych. Mirek zabierał swoich braci Marka i Tadeusza, by zarobili na chleb dla swoich rodzin. Do furgonetki brał też swoich przyjaciół i sąsiadów, którzy jak on chcieli dorobić. Za przewóz pobierał od nich po 10 złotych od głowy.

Interes się kręcił do feralnego wtorku. Do starej furgonetki Mirka, choć nie było tyle miejsc siedzących, wcisnęło się 18 osób. Jak co dzień pojechali do Grójca. Do celu jednak nie dotarli. O 6.18 ich volkswagen wbił się w jadącego z naprzeciwka tira. Wszyscy z busu zginęli.

- Nie powinien brać tylu pasażerów. Ale on nie zrobił tego dlatego, że był pazerny. On musiał za coś utrzymać swoją rodzinę. Tutaj wkoło bieda, nie ma pracy, większość pracuje przy zbiorze jabłek. Pasażerowie dawali po 10 zł za dowóz, a wiadomo, liczy się każdy grosz - mówi zrozpaczony Zdzisław B., brat nieżyjącego kierowcy.

- On nie brał pieniędzy dla siebie, tylko na benzynę, a pasażerowie sami prosili go, żeby ich podwiózł. To nie jego wina, że chciał uczciwie pracować i wyżywić rodzinę - wtóruje mu siostrzenica Mirosława, Anna (24 l.).

Patrz też: Wypadek pod Nowym Miastem n. Pilicą: W sobotę wspólnych pogrzeb wszystkich 18. ofiar

Starsza siostra braci, Maria Klimek (63 l.), jest wstrząśnięta rozmiarem tragedii. We wtorkowy poranek tuż po 8 rano pani Maria włączyła telewizor i zobaczyła potworny wypadek. Początkowo nie zdawała sobie sprawy, że tam na drodze, między zmasakrowanymi ciałami przykrytymi workami leżą członkowie jej najbliższej rodziny. Wtedy zadzwonił telefon: - Marysiu! Mirek, Marek i Tadeusz. Oni wszyscy zginęli w tym wypadku - rozległ się głos po drugiej stronie. Maria aż usiadła i przez kilka chwil tkwiła bez ruchu. Dzisiaj nawet nie pamięta, kto do niej wtedy dzwonił.

- To niewyobrażalna tragedia. Przecież oni u mnie byli dwa tygodnie temu, a dzisiaj wszyscy nie żyją. A Mirek miał na utrzymaniu dzieci. Teraz są trzy sieroty - łka zdruzgotana kobieta.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki