Wypadek busa: Wszędzie zmasakrowane zwłoki, ranni krzyczeli w furgonetce. Kiedy chłopi oderwali drzwi, dwie osoby jeszcze żyły

2010-10-13 17:43

Ten widok przeraził kierowcę ciężarowego volvo: - Kiedy wyszedłem na drogę, zobaczyłem, że dookoła mnie leżały zmasakrowane zwłoki. Na początku nie wiedziałem, co mam robić. Przejeżdżali obok mnie kierowcy, ale żaden się nie zatrzymał, a przechodnie zaczęli uciekać w pole. Zadzwoniłem na policję i czekałem na przyjazd - opowiada Tomasz S. (31 l.), kierowca tira, jedyny ocalały z katastrofy.

Minutę po tragedii na miejscu zjawiła się Katarzyna Sałaj (24 l.) z Żardek. Ona też jechała do pracy przy jabłkach. Nie zmieściła się do furgonetki, więc wybrała się tam własnym autem. Jechała tuż za busem, którego kierowcą był jej wuj.

- Zobaczyłam kierowcę tego tira. Miał zakrwawioną całą twarz. Był w szoku. Mówił, że próbował zatrzymać ludzi, żeby pomogli, ale nikt nie reagował - opowiada pani Kasia. - Słyszałam jęki ludzi, słyszałam, że żyją, ale gdy podeszłam bliżej, zamarłam, zaczęłam krzyczeć. Nie byłam w stanie na to patrzeć - dodaje roztrzęsiona. Jak mówi, po kilku minutach podjechali jacyś ludzie, nie wie nawet, czy to ratownicy, czy kierowcy. - Złapali w kilku chłopa drzwi tego busu, żeby uwolnić tych krzyczących. Dopiero gdy je oderwali, pojawiły się karetki - dodaje przez łzy.

Kiedy oderwali drzwi, dwie osoby jeszcze żyły

Pierwsze karetki pojawiły się na miejscu po kilkunastu minutach. Do rannych przyleciały też śmigłowce ratunkowe, ale szybko musiały się wycofać. Przy tak gęstej mgle nie dało się lądować. Zresztą lekarze nie mieli tu wiele do roboty. Smętnie raz za razem stwierdzali zgon kolejnej ofiary, którą zaraz potem przykrywano czarnym workiem. Tylko u dwóch osób stwierdzono oznaki życia. Chociaż trafiły do szpitala, nie udało się ich uratować. Miały zbyt rozległe obrażenia.

Patrz też: Bus Mirosława B. dowiózł ich na cmentarz zamiast do sadu

Na miejscu pojawił się też burmistrz Drzewicy Janusz Reszelewski. Nie mógł uwierzyć, że zginęło tylu jego sąsiadów. Transporterem jechało nawet po kilka osób z jednej rodziny. Zginęli w jednej chwili...

Tadeusz Miązek (65 l.) z Zakościela o wypadku dowiedział się od córki, która pracuje na Okęciu w Warszawie. Dopiero wtedy włączył telewizor. Nie chciał uwierzyć, choć wiedział, że rano do takiego busu wsiadła jego żona Grażyna (58 l.).

- Boże, jeszcze po godz. 3 nad ranem z nią rozmawiałem. Mówiła, że się przeziębiła i nie wie, czy jest sens jechać. Mówiłem jej, żeby nie jechała, że nie trzeba. Że mam do zrobienia łazienkę u kolegi, więc zarobię i będzie z tego trochę pieniędzy. Ale pojechała - mówi łamiącym się głosem. - Żona wychowała siedmioro dzieci, 17 wnucząt. Nie powinna tam zginąć - łka.

Jak doszło do tragedii

Policjanci i strażacy od razu po przybyciu na miejsce wypadku nie mieli nawet cienia wątpliwości - do tak wielkiej tragedii nie doszłoby, gdyby nie bezgraniczna ludzka lekkomyślność i łamanie wszystkich możliwych przepisów.

Piotr Figas, szef Prokuratury Okręgowej w Radomiu, stwierdził, że śledczy rozpatrują dwie możliwe przyczyny tej strasznej masakry. Według jednej z hipotez kierujący volkswagenem nie zachował wystarczającej ostrożności, nie dostosował prędkości do fatalnych warunków jazdy i złej widoczności na drodze. Jednak z drugiej strony dopiero specjalistyczne badania wykażą, czy oba pojazdy były na pewno sprawne.

Kierowca chłodni jest w głębokim szoku

Policja nie może przesłuchać kierowcy chłodni, który choć nie odniósł poważniejszych obrażeń, to jest w tak głębokim szoku, że złoży zeznania dopiero po rozmowie z psychologiem. Dopiero w szpitalu powiedziano mu, ile osób zginęło.

Tadeusz Kaczmarek z policji w Nowym Mieście ujawnił słowa, które kierowca tira zdołał wypowiedzieć do policjantów: "Nagle z mgły w ciemności pojawił się samochód pędzący z dużą prędkością", miał powiedzieć kierowca chłodni. Poszukiwany jest świadek zdarzenia, czyli osoba, która prowadziła samochód, jaki najprawdopodobniej kierowca transportera chciał wyprzedzić. Jej zeznania mogą okazać się kluczowe dla wyjaśnienia przyczyn katastrofy.

Ciała trafią do Warszawy

Bliscy ofiar od razu po usłyszeniu tragicznych wiadomości zaczęli zbierać się pod lokalnymi urzędami, chcąc uzyskać jakiekolwiek informacje. Do rodzin ofiar wysłano 17 policyjnych psychologów. W ciężkich chwilach pomagają też duchowni.

Dla dobra rodzin mimo względnie dobrego stanu zwłok i tego, że 14 osób miało przy sobie dokumenty potwierdzające tożsamość, nie przeprowadzano żadnych identyfikacji na miejscu wypadku. Wszystkie ciała zostały przewiezione do Zakładu Medycyny Sądowej w Warszawie. Prawdopodobnie zostaną pokazane rodzinom już dziś.

Prokuratura Okręgowa z Radomia potwierdza, że z dotychczasowych ustaleń śledczych odnośnie tożsamości ofiar wynika, iż najpewniej wszystkie 18 osób pochodziło z powiatu opoczyńskiego w województwie łódzkim. Niewykluczone, że nawet z jednej miejscowości w gminie Drzewica. Jak dodał prokurator, stan ciał pozwala na uniknięcie badań DNA. Na wniosek prezydenta Bronisława Komorowskiego w województwach łódzkim i mazowieckim wprowadzono żałobę, która trwać będzie do czwartku.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki