Do wsi pod Białymstokiem rodzina K. sprowadziła się kilka lat temu. Od początku byli odludkami i czuli się tu obco, ale - jak mówią mieszkańcy wioski - nic nie wskazywało na to, że pod swoim dachem wychowują potwora.
Tylko czasem, po alkoholu, syn Krzysztof miał lepkie ręce do dziewczyn... Po raz pierwszy zaatakował w czerwcu 2009 r. W kominiarce na twarzy, uzbrojony w nóż zaczaił się na klatce schodowej bloku na jednym z białostockich osiedli.
Patrz też: Grójec: Próbował zgwałcić i zabić dziecko. Kasia (11 l.) przeżyła, bo udawała martwą ZDJĘCIA
Dwie wracające po godz. 23 z koncertu dziewczyny - 15- i 16-latka - nie miały szans w starciu z pałającym zwierzęcą żądzą napastnikiem. Obie zastraszył, brutalnie zgwałcił i uciekł. Potem przez wiele miesięcy powtarzał podobny scenariusz, aż wreszcie, w lipcu ubiegłego roku, popełnił błąd i wpadł w ręce policji.
W śledztwie przyznał się do 5 gwałtów i 3 prób zgwałcenia. Jego ofiary miały od 15 do 34 lat. Rodzice zwyrodnialca od miesięcy przeżywają ciężkie chwile. Z ich domu wyprowadziła się żona gwałciciela, a oni sami prawie nigdy nie opuszczają terenu swojej posesji. Nie robią nawet zakupów w miejscowym sklepie.
- Ciężko nam o tym mówić. Chcemy tylko spokoju - mówią zawstydzeni czynami swojego syna rodzice. Przemykają chyłkiem przez wieś, najlepiej po zmierzchu. Woleliby spłonąć żywcem ze wstydu, niż pokazywać się ludziom na oczy. - Nie będzie nas też na rozprawie w sądzie - dodają zgodnie. Ich synowi grozi 15 lat więzienia.
Dla dobra Anny i Marka zmieniliśmy inicjał ich nazwiska.