Warszawa: Podpaliła się pod krzyżem

2010-09-06 10:00

Przyjechała do Warszawy pod krzyż papieski nie po to, by się pomodlić. Wyjęła z torby butelkę z benzyną i bez słowa zapaliła zapałkę, stając się w mgnieniu oka żywą pochodnią. Barbara M. (72 l.) z podwarszawskiego Piastowa w ten przerażający sposób próbowała pokazać światu, jak okrutni jej zdaniem są lekarze.

Ginąc w męczarniach chciała zaprotestować przeciw służbie zdrowia, która nie potrafiła wyleczyć jej córki, która straciła zdrowie w wypadku. Desperatkę cudem odratowano.

Barbara M. (72 l.) zjawiła się na pl. Piłsudskiego w Warszawie w sobotę około godz. 7 rano. W tym miejscu w stolicy obchodzone są najważniejsze święta państwowe i uroczystości. Tam wierni czuwali, kiedy umierał papież Jan Paweł II. Tam właśnie stoi krzyż papieski, pod którym modlą się przechodnie i wierni odwiedzający Warszawę. Ale w sobotę rano ciche modlitwy przerwał nagle upiorny krzyk niosący się po całym ogromnym placu.

Barbara M. oblała się benzyną. Potem podpaliła gazetę i przystawiła ją do nasiąkniętego paliwem ubrania. Buchnęły płomienie, które momentalne ogarnęły kurtkę, spodnie i włosy desperatki.

- To były sekundy. W jednej chwili starsza pani zmieniła się w żywą pochodnię - opowiadał wstrząśnięty świadek zdarzenia. Ludzie wokół krzyża złapali za telefony, dzwonili po pogotowie, bo przechodniom trudno było ugasić płomienie. Dopiero ratownikom udało się zdusić płonące ubrania.

Potwornie poparzona kobieta trafiła do stołecznego szpitala na Solcu. Tam nie chciała jednak współpracować z lekarzami. Medycy przez kilka godzin błagali ją, żeby pozwoliła się przenieść do specjalistycznej kliniki. Jednak Barbara M. nie chciała nawet słyszeć o leczeniu. Z minuty na minutę jej stan był poważniejszy, a szanse na uratowanie życia malały. Była tak agresywna wobec lekarzy, że ci nie dopuszczali do niej nawet najbliższej rodziny w obawie, że wpadnie w szał. Dopiero po kilku godzinach próśb i tłumaczeń pacjentka pozwoliła, by Lotnicze Pogotowie Ratunkowe przewiozło ją do Wschodniego Centrum Leczenia Oparzeń i Chirurgii Rekonstrukcyjnej w Łęcznej (woj. lubelskie). W tej nowoczesnej klinice lekarze zaczęli walkę o jej życie.

- Pacjentka ma poparzenia drugiego i trzeciego stopnia na więcej niż połowie ciała. Jest w śpiączce i tak będziemy ją leczyć przez najbliższych kilka tygodni. Rany są bardzo poważne i jedynie przeszczep skóry, który w Polsce jest rzadkością, bo w bankach nie ma tego organu do pobrania, mógłby tu pomóc. Stan jest bardzo ciężki - mówił nam wczoraj lekarz dyżurny z oddziału Intensywnej Terapii Oparzeniowej dr Łukasz Drozdz (31 l.).

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki