Prokurator Zbigniew Grześkowiak: Nie dałem się zmanipulować Katarzynie W.

2013-09-05 9:17

Nie przypomina Sherlocka Holmesa ani Brudnego Harry'ego. Jednak drżą przed nim nawet mafiosi. Prokurator Zbigniew Grześkowiak, człowiek, który rozpracował Katarzynę Waśniewską (23 l.), jest specjalistą od tropienia przestępczości zorganizowanej.

Prywatnie jest miłośnikiem historii, uwielbia czytać książki, zwłaszcza wspomnienia. Jak sam mówi, chyba dlatego, że przypominają mu... zeznania. Ma też ciekawe hobby - mianowicie uprawia iaido, czyli sztukę dobywania miecza, przewidywania posunięć przeciwnika i kontrataku. W procesie Waśniewskiej znakomicie wykorzystał te umiejętności. W wolnym czasie podróżuje, ale nie spotkacie go na plaży, już raczej w starym zamczysku czy klasztorze. Jest doktorem kryminalistyki. Śledczym od 20 lat.

"SE": - Wielu dało się nabrać na manipulacje Waśniewskiej. Pan nie...

Zbigniew Grzeskowiak: - Miałem to szczęście, że otrzymałem sprawę 2 lutego, już po słynnej wypowiedzi Katarzyny W., że dziecko nie żyje. Teza o mistyfikacji była jednak brana pod uwagę od początku, czyli od 24 stycznia. Zresztą już wtedy jej teściowa stwierdziła, że mogła coś dziecku zrobić. Dobrze, że W. potem pokazała właściwe miejsce ukrycia zwłok.

- Było ciało dziewczynki...

- Bardzo silnie zmrożone. To było coś, czego skazana nie przewidywała - jej plan polegał na tym, że ukryje ciało byle jak, ktoś je znajdzie już w stanie znacznego rozkładu, a ona w morderstwo wrobi tego człowieka, którego rysopis podawała jako porywacza. Tymczasem wbrew prognozom zrobiło się bardzo zimno. Wtedy też zdecydowałem się na zrobienie zamrożonemu ciału tomografii. I wyszło z tego badania, że rdzeń kręgowy nie był uszkodzony.

- To był moment, w którym już pan wiedział, że Waśniewska może być morderczynią?

- Nie. Ja w tej pracy nie kieruję się intuicją. Liczą się tylko dowody. A te wówczas były takie, że nawet wyniki sekcji zwłok zdawały się potwierdzać wersję podawaną przez Katarzynę W. Zresztą ona nawet mi wyrysowała plan mieszkania, nakreśliła, gdzie stała, jak jej Magda wypadła z rąk, gdzie spadła ta dziewczynka...

- Ten proces porównuje się do przedwojennej sprawy Gorgonowej.

- Tak, choć moim zdaniem niesłusznie. Oglądałem niedawno film o Gorgonowej. I muszę powiedzieć, że jest fatalny. Oglądał go też, jak sądzę, mecenas, bo pewne stwierdzenia, jakich użył w mowie obrończej, były wprost przeniesione z tego filmu, jak choćby ów "krzyk ulicy", o którym mówił na sali sądowej. Nasza sprawa jest inna. Wbrew temu, co mówi adwokat, większość zeznań, dowodów została zebrana wtedy, gdy jeszcze "ulica" pomagała szukać porwanej dziewczynki. Mówi się o poszlakach, ale zapomina, że poszlaka to też dowód, choć nie bezpośredni. Ja zawsze staram się stworzyć kilka łańcuchów poszlak, jedne są ważniejsze, inne mniej ważne. Wtedy nie ma niebezpieczeństwa, że wyjęcie jednego ogniwa spowoduje runięcie całego oskarżenia.

- Miał pan wiele okazji, by rozmawiać z Waśniewską. Jakie ma pan o niej zdanie?

- Zachowywała się przez cały czas kulturalnie. Nie była agresywna czy chamska, choć kiedy tylko miała okazję, nie szczędziła drobnych złośliwości. Jest bardzo inteligenta i w pełni korzystała ze swych praw. Raz tylko wywinęła numer, gdy zadzwoniła z aresztu, że chce zeznawać. Oczywiście zorganizowałem konwój. Wyjęto ją z aresztu i przewieziono od mnie. A ona kiedy już do mnie weszła, to... odmówiła składania zeznań. Powiedziała, że chciała choć na chwilę być poza aresztem. Uważała, że nic na nią nie mam. No ale się przeliczyła.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki