Przez proboszcza musiałam pochować męża 20 km od domu

2019-05-21 8:00

Na grób ukochanego męża Lucyna Zbożeń (62 l.) dojeżdża 20 kilometrów, choć parafialny cmentarz ma prawie pod nosem. Wszystko przez to, że proboszcz parafii w Dziekanowicach (woj. małopolskie) nie zgodził się pochować świętej pamięci Jana 67 (l.) w rodzinnym grobowcu.

Rodzinę Zbożeniów we wsi pod Krakowem znają wszyscy. Nie dość, że wychowali dwoje własnych dzieci, to dla czternaściorga innych byli rodziną zastępczą. - Komunię w naszej parafii wyprawialiśmy całej szesnastce, te które trafiały do nas nie ochrzczone tutaj święciliśmy sakramentem, pięcioro naszych dzieci brało tutaj ślub no i ja z mężem też czterdzieści pięć lat temu - wylicza przez łzy kobieta.

Tym trudniej zrozumieć jej, dlaczego męża musiała pochować w sąsiedniej miejscowości.

- Gdy zadzwoniłam w sprawie pogrzebu do proboszcza, powiedział, że mąż żył bez Chrystusa, że do kościoła nie chodził, więc zgody na pogrzeb z wszystkimi uroczystościami nie da. Nie interesowało go, że przez chorobę Jan ledwo co chodził - opowiada wdowa. Nie pomogły też prośby mieszkańców, którzy wstawiali się za Zbożeniami. W końcu zdesperowana rodzina wyprawiła pogrzeb w sąsiedniej parafii, dwadzieścia kilometrów od domu.

- Ksiądz chce tu sobie sam ustalać, jak będą wyglądać pogrzeby w parafii - denerwuje się kobieta. - Mamy w Dziekanowicach rodzinny grobowiec, leżą tu moi rodzice, myślałam, że będę i ja z mężem - dodaje rozgoryczona.

Proboszcz Dariusz Firszt sprawy komentować nie chce. - Robię wszystko zgodnie z kodeksem kanonicznym, jak są pretensje, to można odwołać się do moich przełożonych. Jeżeli rodzina życzy sobie ekshumacji, to można to zrobić zgodnie z przepisami – ucina.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki