Tusk zrozumiał, że nie warto być prezydentem

2009-10-20 3:00

Na polskiej scenie politycznej nie ma normalnej wymiany kadr. Regulują ją afery - w debacie "SE"o przyszłości polityki w Polsce dziś głos prof. Andrzeja Rycharda

"Super Express": - W jaki sposób ostatnie zmiany w rządzie wpłyną na jego wizerunek?

Prof. Andrzej Rychard: - W dużej mierze zależy to od tego, jak zaprezentują się nowi ministrowie. Przed każdym z nich stoi wiele poważnych wyzwań, tym bardziej że dotychczasowi szefowie MSWiA oraz Ministerstwa Sportu mieli zauważalne osiągnięcia. Z drugiej strony, te zmiany to kolejne potwierdzenie, że polska polityka pozbawiona jest mechanizmów spokojnej wymiany kadr i wchodzenia nowych ludzi do elit politycznych. Niestety, tę funkcję wymiany pełnią afery. Potwierdza to tezę Jadwigi Staniszkis o funkcjonalizacji patologii, które są tak głęboko wbudowane w strukturę polskiego systemu politycznego, że on ich potrzebuje, by móc się dalej rozwijać.

- Donald Tusk nie będzie kandydował na urząd prezydenta ze względu na realną władzę, jaką obecnie dzierży, i zbliżającą się polską prezydencję w UE. Taką tezę na naszych łamach postawił prof. Edmund Wnuk-Lipiński. Kandydatem PO mógłby być Bronisław Komorowski...

- Prawdopodobieństwo, że Tusk nie będzie kandydował, wciąż rośnie. Ale nie z powodu obu afer. Po prostu dojrzewając jako lider polityczny, bardzo trafnie identyfikuje mechanizmy polityki i źródło prawdziwej władzy. Zyskując prezydenturę, mógłby dużo stracić, bo tam dźwigni na pulpicie sterowniczym jest dużo mniej. Gdyby premier wycofał się z wyścigu do Pałacu Prezydenckiego, jego jedynym problemem byłoby to, aby opinia publiczna nie przyjęła tego jako porażki spowodowanej aferami. Tusk wciąż jednak radzi sobie trochę lepiej niż rząd. W ostatnich tygodniach skutecznie budował swój wizerunek lidera - nie uciekał od trudnych decyzji, nie udawał, że nie jest politykiem. Sposób, w jaki rządzi, wydaje się ludziom naturalny i uczciwy. Nie widać tu nachalnej i sztucznej próby budowania wizerunku.

- Czy odsunięcie przez premiera szefa CBA Mariusza Kamińskiego nie sprawi, że część opinii publicznej jednak odwróci się od niego?

- Taka możliwość istnieje. Mówiąc w dużym uproszczeniu - jeśli połowa społeczeństwa uważa, że winni są Chlebowski, Drzewiecki i Schetyna, a druga połowa, że CBA, nie można zadowolić wszystkich Polaków, pozbywając się i jednych, i drugich. Paradoksalnie, tym sposobem można narazić się całemu społeczeństwu. Jeśli uznamy, że afera była duża, dlaczego wyrzucają Kamińskiego? A jeśli mała - dlaczego wylatują tamci? W rządowych dymisjach brakuje spójności. Ale z drugiej strony - przecież ludzie nie zawsze myślą spójnie. Mogą myśleć też tak: "On rzeczywiście wziął się za nich wszystkich!". Ludzie mają wysoki próg tolerancji dla polityków i konsekwencja w działaniu nie jest dla nich najważniejszym kryterium ich oceny.

- Poparcie dla premiera jest wciąż wysokie, ale czy rząd poradzi sobie z ciężarem obu afer i kolejnymi uderzeniami kryzysu? Ostatnie sondaże wykazują, że aż 47 proc. Polaków chce zmiany rządu...

- Podchodziłbym ostrożnie do tych sondaży. One wyrażają nie tyle wiarę, że nowe rozdanie coś zmieni, ile niezadowolenie z istniejącej ekipy. Jednak w chwili refleksji ludzie dostrzegliby, że możliwość wyboru w polskiej polityce jest dość ograniczona. Szansa, że pojawią się nowe siły polityczne, jest znikoma. Stronnictwo Demokratyczne i inicjatywa Ludwika Dorna wpisują się w ten sam mechanizm obecny w polskiej polityce, który polega na mieszaniu tych samych składników, na gorączkowej próbie zbudowania nowej konstrukcji z tego samego budulca. Ale w ten sposób zawsze będzie wychodziła ta sama budowla. Aby doszło do radykalnej przebudowy polskiej sceny politycznej, musiałby wybuchnąć ogromny kryzys polityczny.

- Nie obawia się pan, że po ostatnich aferach Polacy na dobre odwrócą się od polityki?

- Już się odwrócili. O ile jednak teraz są apolityczni, w sensie braku obywatelskiego zaangażowania, ważne jest, by nie podjęli się radykalnej, antysystemowej aktywności, zwróconej już nie przeciw konkretnym partiom politycznym, ale przeciw instytucjom demokratycznym i polityce w ogóle. Kolejne duże rozczarowanie polityką mogłoby zwiększyć szanse na powstanie ruchów antysystemowych i antyobywatelskich. Miejsce dla takich ruchów wciąż jest, o czym świadczy kariera Samoobrony.

- Dr Barbara Fedyszak-Radziejowska we wczorajszym wywiadzie dla "Super Expressu" porównała państwo polskie do PZPN. Wyraziła nadzieję, że tak, jak zorganizowali się kibice, by zmienić rzeczywistość piłkarską, tak polscy obywatele powinni podjąć bojkot polityków.

- Istotnie, istnieje pewna specyficzna symbioza między PZPN a wieloma kibicami. Nie widzę jednak analogii w relacjach państwo-obywatele. Dla ludzi najbardziej liczy się sfera życia codziennego, wolą zatem grać w piłkę rynkową, nie polityczną. Nie oznacza to, że państwo jest niepotrzebne. Wręcz przeciwnie - choćby jako regulator tej gry rynkowej. Nie można jednak powiedzieć, że Polacy to społeczeństwo apatyczne. Ono jest po prostu aktywne w innych sferach.

Prof. Andrzej Rychard

Socjolog, członek zarządu Fundacji im. Stefana Batorego, członek Komitetu Socjologii PAN, wykładowca na Wydziale Nauk Humanistycznych i Społecznych SWPS

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki