Unia podzielona w sprawie Gruzji

2008-09-02 5:30

Znani dziennikarze: Kamil Durczok, Dorota Wysocka-Schnepf, Jacek Karnowski i Tomasz Terlikowski komentują wczorajszy szczyt UE poświęcony sytuacji na Kaukazie.

Wyważony i dyplomatyczny
Kamil Durczok, szef "Faktów" TVN:

Europa w sprawie Gruzji nie mówi jednym głosem - to już wiemy i to nie od wczoraj. Czy jest się czemu dziwić? UE tworzy 27 państw i mają one różne interesy. Jedne są mocniej ekonomicznie związane z Rosją, a inne słabiej. Różne są też doświadczenia historyczne krajów, które dzisiaj tworzą Unię Europejską. Jedne były w orbicie wpływów Związku Radzieckiego, a inne były po drugiej stronie muru dzielącego Europę. Poza tym, tradycja prowadzenia dyplomacji też nie jest jednorodna. Tak oto są kraje, które wypowiadają się w tej sprawie ostrym językiem - jak Polska w osobie pana prezydenta Kaczyńskiego - a są takie, które byłyby skłonne rozmawiać w tonie niemal familiarnym. Myślę tu przede wszystkim o Włoszech, gdyż Berlusconi zdaje się być głównym orędownikiem tego, aby usiąść przy stole, otworzyć butelkę włoskiego wina i porozmawiać o tym lekko i bez specjalnego zadęcia. Nie jest to specjalnie rozsądne podejście, bo w Gruzji ginęli ludzie. Po obydwu stronach zresztą. Istotne jest to, że wspólne stanowisko jednak zostało wypracowane. Ten komunikat jest dość spójny, bardziej wzywający Rosję do opamiętania niż grożący czymkolwiek. No i teraz poczekamy do wizyty Sarkozy'ego w Tbilisi i w Moskwie. Zobaczymy, czy będzie musiał grozić, czy też może do tego czasu zalecenia formułowane pod adresem Kremla zostaną spełnione. Zatem jaki był ten szczyt? Spokojny i wyważony. Bez niepotrzebnie nerwowych reakcji, ale jednocześnie dość jasno stawiający sprawę. Dyplomatyczny. I jak rzadko kiedy pasuje tutaj to słowo.

Cierpki smak gruzińskiego wina
Dorota Wysocka-Schnepf, dziennikarka TVP 1:

Polska delegacja wróciła z Brukseli w mieszanych nastrojach. Niby sukces, ale taki jakiś mizerny, smakuje jak niedojrzałe wino. I potwierdza stare przysłowie: tak krawiec kraje, jak mu materii staje. Bo to nie Rosja bała się tego szczytu, ale sama Unia, niepewna swojej reakcji. Wiadomo było, że mowy o sankcjach być nie może, ale żeby nawet nie wolno było pogrozić palcem? Taka jednak jest sytuacja naszej Europy. Nałożenie sankcji na Rosję byłoby nałożeniem sankcji na samą siebie, bo proporcje wzajemnych zobowiązań przechylają się tu na niekorzyść UE.

Polska może czuć satysfakcję, ale ma ona gorzki smak. Wprawdzie Bruksela musi przyznać, że nasze obawy przed dominacją Rosji na rynku surowców były słuszne i trzeba było wcześniej różnicować dostawców, tyle że dziś te słuszne racje racji bytu nie mają.

Inną jeszcze sprawą jest, czy jakiekolwiek sankcje byłyby skuteczne. Bo przecież amerykańskie embargo na Kubę tylko umocniło moralnie reżim Castro, a działania przeciwko Korei Północnej okazały się wyniszczające, tyle że dla narodu, bo "rząd się przecież sam wyżywi".

I jeszcze słowo o polskiej delegacji. To pięknie, że politycy, których opinie są różne, polecieli do Brukseli ze wspólnym stanowiskiem. To dobrze, że nie dochodziło tam do polsko-polskich sporów. Ale takie duety na unijnych salonach są jednak rodzajem osobliwości. Na dłuższą metę trudno o powagę, gdy prezydent z premierem depczą sobie po piętach. Konstytucja musi stać się precyzyjna i oczywista. Bo pierwsze skrzypce są tylko jedne, nie gra się na nich w duetach.

Ten szczyt był porażką Unii
Jacek Karnowski, szef "Panoramy" TVP 2:

Unijny szczyt trzeba uznać za porażkę Wspólnoty. Przywódcy 27 państw pogrozili palcem, zapowiedzieli "uważne, dogłębne przeanalizowanie" stosunków z Rosją oraz wezwali do respektowania planu pokojowego Sarkozy'ego. Zwłaszcza ten ostatni warunek brzmi kuriozalnie, bo przecież Moskwa już kilkanaście dni temu podpisała się pod tym dokumentem. Prezydent Francji udaje, że nic się nie stało, choć został oszukany, a nawet upokorzony. To spotkanie dowiodło, że Unia jako całość nie postawi tamy imperialnym ambicjom Moskwy; wola Bałtów, Polaków, Szwedów i Brytyjczyków to za mało w starciu z niemieckim rozdwojeniem jaźni (CDU za ostrą reakcją, SPD przeciw), francuską wyrozumiałością wobec "porządkowej" roli Rosjan na Kaukazie i włoskim egoizmem gospodarczym. Zabrakło czegoś, co Moskwę zabolałoby naprawdę; wszystko, na co zdecydowała się Unia, Putin i Miedwiediew już dawno przewidzieli i wliczyli w koszty. A przecież logiczną odpowiedzią na kryzys kaukaski byłoby np. zaproponowanie Ukrainie szybkiej ścieżki do członkostwa. To byłby sygnał, że za brutalne działania Rosja zapłaci w realnej "walucie geopolitycznej". Unijnym politykom pozostała więc pseudoduma, że przemówili jednym głosem, tak jakby bezpłciowa jedność miała być placebo prawdziwej mocy. Co gorsza, jeżeli nic się nie zmieni, z biegiem czasu bilans strat i zysków będzie korzystniejszy dla Rosji. Jak bowiem podkreśla prof. Jerzy Pomianowski - rosyjska polityka zagraniczna jest starannie przemyślana, a polityka Unii to doraźne reakcje na ruchy drugiej strony.

Europejskie słowa bez treści
Tomasz Terlikowski, komentator "Wprost":

Z wielkiej chmury mały deszcz. Tak najkrócej podsumować można wyniki szczytu w sprawie Rosji. UE ograniczyła się bowiem tylko do słów krytyki wobec Rosji oraz do zapowiedzi, że jeśli Rosja jeszcze raz zachowa się nieładnie - to Unia jej pokaże... Trzeba jednak powiedzieć, że Unia zwyczajnie nie jest w stanie wypracować innego stanowiska. Jej państwa mają odmienne interesy wobec Rosji. A Kreml umiejętnie je rozgrywa. Niemcy połączone z Rosją współpracą gospodarczą nie zaryzykują dla odległej Gruzji wystawienia ich na szwank. Francja , której prezydent miał przynieść Tiblisi pokój, nie przyzna się do tego, że cała jego akcja okazała się porażką, a w układach z władcami Kremla dała się wprowadzić w błąd. Oporu tych dwóch państw, którym sekundowały otwarcie prorosyjskie Włochy, oraz lęku Europejczyków przed Rosją nie jest w stanie przeważyć ani postawa Polski (dość zresztą miękka), ani Wielkiej Brytanii (którą uznano za przesadnie antyrosyjską). I nie ma się co oszukiwać, że przyszłość czy podpisanie traktatu lizbońskiego cokolwiek zmieni. Interesy państw członkowskich - za tydzień, a taki termin zwołania kolejnego szczytu postuluje prezydent RP - pozostaną rozbieżne. Potencjalny zaś "minister spraw zagranicznych" UE i za rok będzie je musiał brać pod uwagę. Jeśli zaś uda mu się od nich uwolnić, to jest niezwykle mało prawdopodobne, że rzeczywiście potępi Rosję. Gdyby to zrobił, zostałby bowiem uznany za człowieka napełnionego antyrosyjskimi fobiami, który uniemożliwia porozumienie z Rosją. A potem odwołany ze stanowiska.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki