W zimnej wojnie Polska będzie państwem frontowym

2008-08-28 8:00

Zagrożeniem będzie próba odbudowania pozycji Moskwy na obszarze bezpośrednio postsowieckim, głównie na Ukrainie - ocenia publicysta "Gazety Wyborczej" Konstanty Gebert

"Super Express": - Jak pan ocenia groźby Rosji wobec Polski w związku z naszym poparciem dla Gruzji?

Konstanty Gebert: - W dającej się przewidzieć przyszłości militarnie Polsce nic nie zagraża, ale Rosja może wywierać naciski polityczne, korzystając z naszego uzależnienia od rosyjskiego gazu i ropy. Do tego rodzaju działań może ją zachęcić zdezorganizowana i chwiejna reakcja UE i NATO na wojnę w Gruzji. Dużo większym zagrożeniem będzie jednak próba odbudowania pozycji Moskwy na obszarze bezpośrednio postsowieckim, przede wszystkim na Ukrainie. W rysującej się nowej zimnej wojnie Polska stałaby się państwem frontowym, a to miałoby negatywne konsekwencje polityczne i gospodarcze dla naszego kraju.

- Jaka jest różnica między uznaniem przez część państw niepodległości wyodrębnionego z Serbii Kosowa a uznaniem - na razie tylko przez Rosję - niepodległości wyodrębnionych z Gruzji republik Abchazji i Osetii Południowej?

- Są dwie zasadnicze różnice. Po pierwsze, uznanie Kosowa zostało poprzedzone wieloletnim procesem negocjacyjnym, w którym społeczność międzynarodowa usiłowała doprowadzić między stronami do rozwiązania kompromisowego. Niestety, nie udało się go znaleźć. W tym czasie Kosowo było zarządzane przez misję ONZ. Natomiast w Abchazji i w Osetii żadne procesy mediacyjne nie miały miejsca i oba te terytoria były zarządzane przez lokalne samozwańcze władze - w istocie z nadania Moskwy. Po drugie, w przypadku Abchazji i Osetii Moskwa jest stroną - ona dokonała inwazji i ona jednostronnie uznała niepodległość oderwanych od Gruzji terytoriów. Analogii możemy szukać z turecką inwazją na Cypr z lipca 1974 r., w wyniku której utworzono Turecką Republikę Cypru Północnego uznawaną tylko przez Ankarę.

- Czyli nie ma żadnych podobieństw?

- Zasadnicze różnice nie likwidują ewidentnych podobieństw. W obu przypadkach mamy do czynienia ze sprzecznością pomiędzy dwiema naczelnymi zasadami Karty Narodów Zjednoczonych - prawem narodów do samostanowienia a uszanowaniem integralności terytorialnej państw. Nie ma mądrego, który umiałby tę sprzeczność rozstrzygnąć.

- Ale niepodległości Kosowa nie uznała większość państw na świecie. Czy np. Hiszpania i Słowacja nie są częścią społeczności międzynarodowej?

- Oczywiście, państwa, które uznały niepodległość Kosowa stanowią mniejszość społeczności międzynarodowej - jest ich 47. Ale 47 niezaangażowanych bezpośrednio na Bałkanach państw to coś nieporównywalnego z jednym państwem - Rosją, która ma swoje żywotne interesy na Kaukazie.

- Czy ci, którzy uważali uznanie niepodległości Kosowa za słuszne, mogą sobie wyrzucać, że stało się to za wcześnie? Przecież Rosja nie miałaby teraz poważnego argumentu...

- Jeżeli jakieś rozwiązanie polityczne uważa się za błędne, to należy uznać za słuszne alternatywne rozwiązanie. Jeżeli nie doszłoby do uznania Kosowa, wcześniej czy później wybuchłoby tam zbrojne powstanie przeciwko administracji międzynarodowej, ponieważ mieszkańcy Kosowa pragnęli niepodległości. Wyobraźmy sobie, że mamy 1918 r. : istnieje już Liga Narodów, która - w związku z tym, że Rosja nie uznaje jednostronnej deklaracji niepodległości Polski - wprowadza w Polsce swoją administrację. Ile lat Polska wytrzymałaby taką sytuację?

- Abchazję i Osetię również zamieszkują ludzie, którzy chcą, aby ich domy stały na ziemi niepodległej.

- To są dwie różne sprawy - roszczenia Abchazów i Osetyńców a jednostronne uznanie niepodległości po dokonaniu inwazji. Oczywiście Gruzja też popełniła szereg błędów, ostatnim była zbrojna wyprawa na Osetię. Po wojnie osetyńsko-gruzińskiej w latach 90. z terenów kontrolowanych przez władze Osetii musiało uciekać ponad 20 tys. Gruzinów. Ale nie ulega wątpliwości, że większość mieszkańców Osetii Południowej nie chciała być obywatelami Gruzji i że ta kwestia tak czy inaczej wymagała regulacji - tyle że nie na drodze zbrojnej. W Abchazji sytuacja była inna. Abchazowie byli mniejszością, jednak wygnali ćwierć miliona Gruzinów. Była to ewidentna czystka etniczna przeprowadzona przez mniejszość przeciwko większości. Wielokrotne propozycje przeprowadzenia referendum rozbijały się o kategoryczny sprzeciw władz secesjonistycznych na obu terytoriach, aby brali w nim udział również uchodźcy.

- Polacy często mówią, że trzymamy stronę Gruzji, gdyż zobowiązuje nas do tego tradycja walki "za wolność naszą i waszą". Ale co jest zagrożone - wolność Gruzinów jako narodu czy integralność terytorialna wieloetnicznej Gruzji?

- Wolność ćwierć miliona Gruzinów wygnanych z Abchazji z całą pewnością jest zagrożona. Tak samo jak wolność Gruzinów mieszkających na terytoriach, po których wędrują sobie teraz rosyjskie czołgi. Poparcie dla integralności terytorialnej Gruzji i prawa Gruzji do niepodległości - brutalnie naruszonych przez armię rosyjską - nie wyklucza poparcia dla roszczeń rozmaitych grup etnicznych, które pragną cieszyć się na swoich terytoriach autonomią i swobodą. Rzecz jasna w praktyce trudno to wypośrodkować. Proszę sobie przypomnieć, że Polacy walczyli o "wolność naszą i waszą", np. tłumiąc na rozkaz Napoleona powstanie w Hiszpanii czy na Haiti. Ważne jest to, żeby zamiast odwoływania się do tradycji - bo tradycje w Polsce mamy różne i nie wszystkie są godne uznania - odwoływać się do kategorii prawa międzynarodowego, niezależnie od sprzeczności zawartej w Karcie Narodów Zjednoczonych. Jest jednak niewątpliwe, że nie można zmieniać granic drogą inwazji zbrojnej. To, co dzieje się w Gruzji w 2008 r., wpisuje się w dość fatalny europejski ciąg ósemek - począwszy od aneksji Bośni przez Austro-Węgry w 1908, poprzez Monachium w 1938 i stłumienie Praskiej Wiosny w 1968. Żadne z tych posunięć nie było dobre dla Europy. Dwa zaowocowały wojnami światowymi.

- Czy działania zbrojne w Gruzji przypominają wojny towarzyszące rozpadowi Jugosławii?

- Na szczęście w stopniu nieznacznym. Wbrew histerycznym oskarżeniom płynącym z Moskwy, że w wyniku półtoradniowego ostrzału Cchinwali zginęło tylu Osetyńców, co ludności Sarajewa w trakcie trzech lat oblężenia tego miasta, rzeczywista liczba ofiar jest mniejsza. Działania zbrojne w tym konflikcie nie były w pierwszym rzędzie wymierzone w cywilów - i to jest podstawowa różnica z wojnami na Bałkanach, a zwłaszcza w Bośni. Dochodziło jednak, z obydwu stron, do czystek etnicznych - do wyganiania ludzi z ich domów. Dziś ofiarami takich czystek padli ostatni Gruzini żyjący jeszcze w Osetii.

- Jaki jest najbardziej realny scenariusz zakończenia konfliktu na Kaukazie?

- Konflikt rosyjsko-gruziński nie zakończy się, lecz zamrozi. Żadna siła nie usunie Rosji z Osetii i Abchazji, podobnie jak nikt nie usunie Turcji z Cypru. Ale można mieć nadzieję, że UE i NATO nasilą działania integrujące Gruzję ze strukturami euro-atlantyckimi, choć o członkostwie, póki trwa konflikt, oczywiście nie może być mowy. Ale jeśli mieszkańcom wolnej Gruzji będzie się żyło wyraźnie lepiej niż rosyjskim obywatelom w oderwanych enklawach, to oni sami zapragną z czasem powrócić do bogatszego i wolnego kraju, od którego się oderwali.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki